Błękitna kropka i my | HANNA CZERNIK
Spójrz na tę kropkę. To nasz dom. To my. Na niej wszyscy, których kochasz, których znasz. O których kiedykolwiek słyszałaś. To suma naszych radości i smutków. To tysiące pewnych swego religii, ideologii i doktryn ekonomicznych. Każdy bohater i tchórz. Każdy twórca i niszczyciel cywilizacji. Każda zakochana para. Każda matka, ojciec i każde pełne nadziei dziecko. Każdy wynalazca i odkrywca. Każdy skorumpowany polityk. Każdy święty i każdy grzesznik w historii naszego gatunku (...). Na drobinie kurzu zawieszonej w promieniach Słońca. Pomyśl o rzekach krwi przelewanych przez tych wszystkich imperatorów, aby w chwale i triumfie mogli stać się chwilowymi władcami fragmentu tej kropki...
Ziemia na słynnym zdjęciu sondy Voyager -1 - 1977 rok
Słowa wybitnego amerykańskiego astrofizyka i popularyzatora nauki, Carla Sagana, poruszają. Każą nam spojrzeć na siebie, jak Kasandra w wierszu Szymborskiej - z gwiazd. Z perspektywy innej niż codzienność i sąsiednia ulica, niż nasze polityczne podziały, niż nasze rozczarowania przegraną drużyny piłkarskiej. Carl Sagan, to autor wielu książek i programów telewizyjnych, m.in. popularnej, sfilmowanej później z Jodie Foster w roli głównej, powieści Kontakt. Inicjator wysłania w Kosmos tzw. Złotego Dysku, z historią ludzkości w kapsułce. Z kolekcją fragmentów wybitnych dzieł muzycznych z różnych kultur i epok, pozdrowień w 55 językach, ze słynną i znamienną szczególnie w tym kontekście frazą „Per aspera ad astra” (przez wysiłek do gwiazd) w kodzie Morse’a.
Voyager Golden Record – pozłacane dyski, które zostały umieszczone na dwóch sondach wystrzelonych przez NASA w 1977 w ramach programu Voyager. Zawierają dźwięki i obrazy mające ukazać różnorodność życia i kultur na Ziemi. Przeznaczone są dla pozaziemskich cywilizacji lub ludzi z przyszłości, którzy zdołaliby je odnaleźć. Pomysłodawcami dwugodzinnego nagrania byli Frank Drake i Carl Sagan.
Foto: Wikipedia
Te statki kosmiczne zostaną odszukane i znajdujące się na nich nagrania odtworzone tylko jeśli we wszechświecie żyją zaawansowane i podróżujące przez kosmos cywilizacje. Jednakże wrzucenie tych butelek z wiadomością do kosmicznego oceanu mówi coś optymistycznego o życiu na tej planecie. | Carl Sagan
Twórcy dysku próbowali przedstawić nas hipotetycznej innej cywilizacji. Nasz zakątek Wszechświata, naszą kulturę, naukę, zapisy matematyczne (gdyż wg słów Galileusza księga natury pisana jest w matematycznym języku), DNA i anatomię różnych istot na Ziemi żyjących. Ciekawe, że nawet przy tej inicjatywie nie obyło się bez cenzury - NASA została skrytykowana za umieszczenie na płycie portretów nagich ludzi, więc zezwolono Saganowi tylko na konturowo zarysowane sylwetki... Gdyby ta płyta w istocie kiedykolwiek została odebrana przez jakąś odległą, rozwiniętą cywilizację, to sam fakt zawstydzenia własną nagością powiedziałby może więcej o naszej mentalności niż chcielibyśmy jej przekazać. Czy zostanie gdzieś, kiedyś odczytana, pozostaje oczywiście tajemnicą, której żaden z nas, obecnie żyjących, odsłonić nie może. A jednak rodzi się pytanie: Czy aby jednak nie jesteśmy sami pod słońcem, pod wszystkimi na świecie słońcami?
Wyłączność wyolbrzymia i zobowiązuje,
wyłania się więc problem jak żyć et cetera,
albowiem „pustka tego za nas
nie rozstrzygnie
(Szymborska, Recenzja z nienapisanego wiersza)
Pytania zadawane sobie są ważne. Pytam, więc wątpię, wątpię, więc myślę, myślę więc jestem, jak pisał Kartezjusz Myślenie o Ziemi jako planecie, jako kuli zawieszonej w przestworzach nie pojawiło się wraz z postępem wiedzy o Kosmosie w XX wieku, oczywiście, ale dopiero wówczas zdaliśmy sobie sprawę z jego ogromu. I naszej Ziemi znikomości. Gdyby nawet istniały w niewyobrażalnych przepaściach Wszechświata rozwinięte cywilizacje, to mogą być one tak przesunięte w czasoprzestrzeni, że kontakt choćby przez kosmiczne depesze nigdy możliwy nie będzie. Co gorsza, jak gorzko zauważył słynny Stephen Hawking: Nie zostaliśmy jeszcze odwiedzeni przez obcych tylko dlatego, że gdy jakaś cywilizacja osiągnie poziom rozwoju naszej, staje się niestabilna i niszczy siebie samą.
Przerażające słowa, ponure słowa, oby okazały się nieprawdziwe. Obyśmy mogli budować, nie niszczyć. Obyśmy mogli się porozumieć dla naszego wspólnego dobra, bo zdolność porozumienia była od początku sztuką, która pozwoliła nam jako gatunkowi rozwijać się i kwitnąć. Wojny i konflikty - zbyt częste - nie one stanowiły o naszej sile. Przeciwnie, one ją zawsze osłabiały. To więzi kulturowe, gospodarcze pozwalały nam tworzyć cywilizację. To sztuka kompromisu. Sztuka wymiany idei i dóbr. Sztuka rozmowy. Pojedynczego człowieka każda antylopa prześcignie, każdy niedźwiedź powali, każdy mikrob może zabić. Samotnie jesteśmy jednymi ze słabszych, najbardziej podatnych na zranienie istot. Razem zdominowaliśmy Ziemię na nasze dobro, ale i ku naszej przestrodze.
***
Ludzie pojawili się na Ziemi dosłownie za minutę dwunasta. Gdyby historię życia naszej planety skondensować do 24 godzin, to życie zaczęło się na niej o szóstej rano i przez następne 16 godzin (3 miliardy lat) pozostawało ograniczone do wody. O 22:00 (albo niedługo potem) pojawiają się rośliny. Jeszcze 45 minut później dinozaury opanowują scenę, by zostać z niej zmiecionymi za dwadzieścia dwunasta, najprawdopodobniej przez zmiany klimatyczne po zbombardowaniu Ziemi przez meteory. Na pół godziny przed północą wyłaniają się ssaki. Nasi przodkowie o 23:50. My jeszcze później. A cała nasza spisana historia to sekundy… Człowiek:
Ledwie rozróżnił sen od jawy,
ledwie domyślił się, że on to on,
ledwie wystrugał ręką z płetwy rodem
krzesiwo i rakietę (...)
oczami tylko widzi,
uszami tylko słyszy,
rekordem jego mowy jest tryb warunkowy.
rozumem gani rozum,
słowem: prawie nikt,
ale wolność mu w głowie, wszechwiedza i byt
(Szymborska, Sto pociech, fragment)
Osiągnięcia ludzkiej cywilizacji istotnie przyprawiają o zawrót głowy. W ciągu kilku tysięcy lat, z gwałtownym przyspieszeniem przez ostatnie 500, ludzka ręka przeszła od strugania krzesiwa do budowy rakiety ad astra. Ręka i mózg potrafiący rozbić atom, poznać tajniki i strukturę energii i materii od najmniejszych fal i cząstek po galaktyki. Skonstruować komputer i napisać jego język, stworzyć sztuczną inteligencję, zaprogramować roboty dokonujące skomplikowanych operacji, zastępujące coraz częściej ludzi w ich pracy. I tu nie po raz pierwszy w historii wpadamy w pułapkę. Bo dla wielu z nas zaczyna braknąć w społeczeństwie twórczego miejsca. Co gorsza rozwój cywilizacyjny napisał naszym mózgom skomplikowane ‘software’, ale jego ‘hardware’ pozostało z epoki kamiennej, z epoki plemion i szamanów, bo sama struktura mózgu kształtowana przez miliony lat, nie mogła nadążyć za tempem kulturowych zmian. Nierzadko nasza cywilizacyjna politura okazuje się cieniutka jak błonka i przy byle prowokacji można ją zdrapać do surowej jak rana agresji.
***
W ostatnich latach, w ostatnich tygodniach jeszcze pilniejszym stało się wezwanie do rozmowy, a także słuchania siebie nawzajem. Nasilająca się polaryzacja świata, polaryzacja narodów nie tylko między sobą, ale wśród ludzi te narody tworzących budzi trwogę, jest niesłychanie groźna. Niestabilne społeczeństwo niszczy samo siebie. Kiedy patrzymy na narody nam najbliższe - polski i amerykański z przerażeniem zauważamy, że poszczególne grupy żyją jakby w innych nomen omen kosmosach - informacyjnych, narracyjnych, uczuciowych. Wydaje się, że przepaść pomiędzy nami staje się zbyt głęboka, by można było przerzucić przez nią kładkę ratunku. Tłum szturmujący Kapitol Stanów Zjednoczonych 6 stycznia był autentycznie przekonany, że wybory zostały sfałszowane, mimo dwupartyjnych komisji je obserwujących, mimo wielokrotnego przeliczania głosów, mimo oświadczeń instancja po instancji demokratycznych instytucji potwierdzających elekcyjną rzetelność. Aż po Sąd Najwyższy z przewagą sędziów konserwatywnych, w tym trojga mianowanych przez podnoszącego wątpliwości Prezydenta. Mimo oświadczenia 10 żyjących byłych ministrów obrony, włącznie z ostatnio sprawującymi urząd, że próby podważenia prawidłowości wyborów zostały w demokratycznym procesie uznane za nieuzasadnione. Mimo tweetów współwyznawców, jak ten napisany przez Alyssę Farah, która miesiąc temu zrezygnowała ze stanowiska dyrektora komunikacji Białego Domu: “Dear MAGA - I am one of you. Before I worked for @realDonaldTrump, I marched in the 2010 Tea Party rallies. I campaigned w/ Trump & voted for him. But I need you to hear me: the Election was NOT stolen. We lost.”
Ten schemat Układu Słonecznego porównuje różnice wielkości między planetami, ale nie oddaje prawdziwych odlegości pomiędzy nimi - są one tak ogromne, ze nie da się w prawdziwej skali przedstawić tego układu
Lęk wyrażony na tych łamach miesiąc temu w eseju “Demokracja na kroplówce?” zbyt szybko okazał się uzasadniony. Kto prowadzi narrację, rządzi. A ludzie chętnie gromadzą się wokół proroka rysującego jasny obraz świata, z jedną opowieścią, nieważne czy prawdziwą. Z wyraźnym podziałem na my i oni. Na nas i wrogów, na lepszy sort i gorszy sort. Nic tak nie jednoczy, jak wspólny przeciwnik, o czym wiedzą bardziej lub mniej intuicyjnie wszyscy autokraci świata. Ten wspólny przeciwnik, prawdziwy czy wyimaginowany, pozwala skanalizować wszystkie frustracje, kulturowe i ekonomiczne, upoić nas rauszem bitewnym. Dać poczucie ważności czy wręcz świętości sprawy. Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Kto sieje nienawiść, zbiera śmierć.
Spójrzcie, jaka wciąż sprawna,
Jak dobrze się trzyma
w naszym stuleciu nienawiść.
Jak lekko bierze wysokie przeszkody.
Jakie to łatwe dla niej - skoczyć, dopaść.(...)
Religia nie religia -
byle przyklęknąć na starcie.
Ojczyzna nie ojczyzna -
byle się zerwać do biegu.
Niezła i sprawiedliwość na początek.
Potem już pędzi sama.(...)
Ach, te inne uczucia -
cherlawe i ślamazarne.
Od kiedy to braterstwo
może liczyć na tłumy?
Współczucie czy kiedykolwiek
pierwsze dobiło do mety?
Porywa tylko ona, która swoje wie.
Zdolna, pojętna, bardzo pracowita.
Czy trzeba mówić ile ułożyła pieśni.
Ile stronic historii ponumerowała.
Ile dywanów z ludzi porozpościerała
na ilu placach, stadionach.
Nie okłamujmy się:
potrafi tworzyć piękno.
Wspaniałe są jej łuny czarną nocą.
Świetne kłęby wybuchów o różanym świcie.
Trudno odmówić patosu ruinom
i rubasznego humoru
krzepko sterczącej nad nimi kolumnie.
Jest mistrzynią kontrastu
między łoskotem a ciszą,
między czerwoną krwią a białym śniegiem.
A nade wszystko nigdy jej nie nudzi
motyw schludnego oprawcy
nad splugawioną ofiarą.
Do nowych zadań w każdej chwili gotowa.
Jeżeli musi poczekać, poczeka.
Mówią, że ślepa. Ślepa?
Ma bystre oczy snajpera
i śmiało patrzy w przyszłość
- ona jedna.
Głęboki podział społeczeństwa nie zaczął się oczywiście cztery lata temu. Narastał od co najmniej 40 lat. W latach po II wojnie światowej społeczeństwo amerykańskie było imponująco - i demokratycznie w odróżnieniu od komunistycznych, totalitarnych eksperymentów w Rosji, Europie Wschodniej, Chinach czy na Kubie - egalitarne. W nastrojach społecznych nie było miejsca na zawiść, bo większość Amerykanów czuło swoją przynależność do dobrze prosperującej klasy średniej. Pytani o ich ekonomiczny status aż 86% z nich sytuowało się w tej grupie. W odczuciu wielu czyniło to ze Stanów stabilne, unikalnie bezklasowe społeczeństwo budzące podziw i zazdrość w innych krajach. Ale od początku lat 80 sytuacja zaczęła się coraz bardziej zmieniać. Amerykańskie credo ‘tide lifts all the boats’ coraz bardziej przestawało być prawdziwe. Podobnie jak wyrażające tę samą ideę ‘trickle down economics’. Właśnie w grudniu ukazało się obszerne studium dwóch brytyjskich uczonych badające efekt zmniejszania podatków dla najzamożniejszych przez ostatnie 50 lat. Konkluzja - powiększanie nierówności przy znikomym wpływie na stan gospodarki, GDP i zatrudnienie. Dolne 20% musi czekać 30 lat, żeby ich dochody podniosły się o 4%, górne 1% tymczasem obserwuje wzrost swojego dochodu ponad trzydzieści razy, czyli o 3000%. Jedną z miar nierówności ekonomicznej jest też porównanie płacy CEO z przeciętnym zarobkiem w firmie, której przewodzą. Nikt nie twierdzi, że wyższe stanowiska, lepsze kwalifikacje, większa odpowiedzialność nie powinny wiązać się z progresywnie wyższą płacą. Niemniej jednak, kiedy jedne płace lecą w górę dysproporcjonalnie, pogłębiające się nierówności budzą niesnaski. W latach 60 ten stosunek wynosił średnio 20:1, w 2000 368:1.
Młodsze pokolenia po raz pierwszy zamiast rosnąć ekonomicznie w stosunku do swoich rodziców znajdowały się i dalej się znajdują w sytuacji trudniejszej od nich. Powstała nowa klasa społeczna ‘new poor’. Co więcej - ‘working poor’. Bezrobocie utrzymuje się na niskim poziomie, ale dostępne prace są gorzej płatne, z mniejszymi niż poprzednio, bądź wręcz żadnymi świadczeniami. Często, żeby związać koniec z końcem, trzeba mieć co najmniej dwie posady zajmujące dobrze ponad 50 godzin tygodniowo, co nie sprzyja odpowiedzialnej opiece nad dziećmi, zwłaszcza przy braku przedszkoli czy szkolnych świetlic. Mówimy tu przecież o grupie społecznej, która tym bardziej nie może sobie pozwolić na żadne nianie. Klasa średnia zaczęła kurczyć się z obu stron. Koszty opieki zdrowotnej leciały zawrotnie w górę. Koszty wyższej edukacji wzrosły przeciętnie czterokrotnie, o 400%, przy 28% spadku zarobków wśród tej klasy - po uwzględnieniu inflacji, oczywiście. Absolwenci uczelni muszą spłacać zaciągnięte na studia - i to w przeciwieństwie do ogółu gospodarki - wysoko oprocentowane pożyczki nie mogąc znaleźć pracy, w której płace umożliwiałyby ułożenie rozsądnego budżetu. Szczególnie silnie zmiana statusu ekonomicznego dotknęła stany należące do tzw. pasa rdzy (gdzie już sama nazwa sygnalizuje upadek: nie stal, rdza): Michigan, Indianę, Ohio, Pennsylvanię. Narastało niezadowolenie społeczne, frustracja, bo lepszych prac ciągle ubywało, nie tylko z powodu ‘outsourcing’, ale przede wszystkim automatyzacji produkcji.
Obok problemów ekonomicznych pojawiły się napięcia kulturowe. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat USA obserwowało największy w swojej historii napływ imigrantów o innym kolorze skóry i innych, niż poprzednio dominująca, religii. Biali protestanci z grupy najliczniejszej i najbardziej wpływowej, w niektórych stanach, jak Kalifornia i Texas, stali się wręcz mniejszością. Zjawisko to nazywane kolokwialnie ‘brązowieniem’ Ameryki budzi w wielu białych poczucie zagrożenia. Mają oni nierzadko wrażenie nie tylko tracenia prestiżu, ale nawet dyskryminacji. Odrzucanie przez społeczeństwo coraz bardziej dawnych tabu i nowa akceptacja dawniej potępianych zachowań i wyborów, jak małżeństwa międzyrasowe, prawa dla ludzi o odmiennej orientacji seksualnej, prawa kobiet, w tym prawo do aborcji et cetera i tak dalej - wzmaga poczucie walenia się świata, który znali i który uważali za swój. Liberałowie traktują te wszystkie zmiany jako pozytywny wyraz wzrostu tolerancji, otwarcia społeczeństwa, które nie wyklucza nikogo. Jak w wierszu polskiej nastolatki, Igi Świerżewskiej:
Ośmieszani, prześladowani, wypędzani
ludzie ‘dziwni’ przez świat nie kochani.
Ci z autyzmem, ciemnoskórzy, geje.
Mówią ludzie: ‘Przez nich świat oszaleje’.
Niewidomi, głusi, z niepełnosprawnościami...
Myślisz: ‘Inni’. A jednak tacy sami.
Część społeczeństwa nie umie, czy nie może tego nowego świata psychicznie zaakceptować. Widząc swoją zmniejszającą się rolę zarówno ekonomicznie, jak i kulturowo, czując się zdradzeni przez Demokratyczne elity - gdyż w rzeczy samej Bill Clinton przesunął partię Demokratyczną na prawo, popierał globalizację, którą wielu uważało za źródło wszelkiego zła - ludzie w tej sytuacji czekali wprost na populistę, który mówiłby o ich problemach ich językiem, który głosiłby antyelitaryzm, który przywróciłby im wiarę w siebie samych. W 2016 na scenie politycznej pojawili się dwaj - Bernie Sanders, wymachujący, co dotychczas było nie do pomyślenia, szablą socjalizmu (a la Dania, oczywiście, nie Związek Sowiecki) i Donald Trump głoszący wielkość Ameryki, wrogość wobec obcych, wznoszący okopy św. Trójcy. Po zdumiewającym dla wielu zwycięstwie w prawyborach, w konsekwencji został wyniesiony na godność prezydenta Stanów Zjednoczonych, by stać się najbardziej uwielbianym i jednocześnie najbardziej znienawidzonym przywódcą w najnowszej historii. Ze swoją niewątpliwą - choć dla wielu niepojętą - charyzmą, instynktem politycznym, umiejętnością czytania nastrojów tłumu, umiał on zbudować wielką, oddaną sobie bazę wiernych i wierzących, że on jest ich reprezentantem, orędownikiem ich sprawy, że dzięki niemu mogą czuć się silni i dowartościowani. Reprezentował ich stronę w tzw. ‚culture wars’ - obsadzenie konserwatywnymi sędziami sądów wyższych szczebli uspokajało przede wszystkim tych, dla których najważniejszą sprawą jest zdelegalizowanie aborcji. Także, co za ulga, można było wreszcie przestać przejmować się polityczną poprawnością! Uprzedzenia nie muszą być tłumione, od czego mamy wolność słowa, dlaczego nie możemy nazywać rzeczy po imieniu. Są kraje lepsze i gorsze, ‚shit-hole countries’ i wspaniałe, jak nasza Ameryka, którą dopiero my uczynimy naprawdę wielką! A inni cieszyli się po prostu z obniżenia podatków, furda astronomiczne zadłużenie kraju, dawniej anatema dla partii Republikańskiej. Giełda szła w górę, wszystko było cacy.
Donald Trump odchodzi, przynajmniej w tej chwili, z politycznej areny. Ale problemy, które go wyniosły, zostają. Co więcej te problemy są obecnie zwielokrotnione przez coraz większą i nierzadko destrukcyjną rolę społecznościowych mediów. Przez rozdmuchanie podziałów i wzajemnej wrogości. Przez umacnianie się sal informacyjnego echa, kiedy słuchamy tylko tych wiadomości, które odpowiadają naszym emocjom bardziej niż intelektowi. Które uzasadniają nasze uprzedzenia. Które umożliwiają nam zamykanie się w politycznych plemionach. Przez niesłychane nasilenie się teorii konspiracyjnych, rodem z głębokiego średniowiecza, upadek wiary w racjonalizm i naukę. Wbrew pozorom człowiek, zwłaszcza w swojej masie, nie jest istotą racjonalną, kierują nim emocje, poddaje się zbiorowym nastrojom, uniesieniom, uprzedzeniom. Jak pisze Rene Levi w swojej najnowszej książce ‘Mending America’s Political Divide’ w reakcjach na polityczne wydarzenia coraz częściej włączamy nasz tzw. primitive brain, który pozwala nam rozpoznać wroga i wzbudzić w sobie agresję. “Niegroźni pojedynczo, dziczejemy w tłumie.” Czy potrafimy te emocje wyciszyć dla naszego wspólnego dobra? Czy będziemy zdolni nawiązać dialog, by wspólnie próbować rozwiązać obiektywnie niezmiernie trudne problemy? By przede wszystkim zwalczyć pandemię, która rujnuje nie tylko nasze zdrowie i życie, ale podstawę naszego bytu - gospodarkę? Bez opanowania sytuacji klienci nie wrócą do restauracji, widzowie do teatrów, słuchacze do sal koncertowych, podróżnicy do samolotów. By ratować środowisko, które zostawiamy naszym dzieciom i wnukom? By przywrócić godność ludziom spychanym w sferę biedy i nieprzydatności? Umieć stworzyć nowe stanowiska pracy w miejsce tych, które bezpowrotnie odchodzą? W mądry sposób uczyć tolerancji dla odmienności? By nasze społeczeństwo mogło być stabilne, a nie zagrożone przepaściami nie do pokonania, w które zawsze ktoś, albo i wszyscy razem możemy się stoczyć? “Największe osiągnięcia ludzkości tworzone są w rozmowie, a jej największe niepowodzenia są skutkiem braku rozmowy. Nie musi tak być. Nasze marzenia mogą stać się rzeczywistością. Z technologią, którą dysponujemy możliwości są nieograniczone. Wszystko, co musimy zrobić, to upewnić się, że wciąż ze sobą rozmawiamy”. (Stephen Hawking)
Wszystko, co znamy
Wszystko, co tu żyło
Wszystko co kochamy
i czym pogardzamy
Przeżywa swój los
na tej kruchej plamce
pędzącej wraz z nami
w kosmicznej
ciemności... Po sens.