WITOLD-K
W Aspen, w latach siedem- dziesiątych i osiemdziesiątych poprzedniego stulecia, jednym z najpopularniejszych miejsc była restauracja „Andre”, nazwana, jak to często bywa od imienia jej właściciela. Właściciel znany ze swej gościnności, inteligencji i poczucia humoru uwiódł serca nie tylko najmilszych, najbogatszych i znanych mieszkańców miasta, ale również finansową i artystyczną arystokrację Hollywoodu, Nowego Jorku i Teksasu. Wszyscy oni ubiegali się o stoliki i stołki przy jego barze. Odnosiło się wrażenie, że cały świat zna uśmiechniętego Andre i jego restaurację. Bywali tam na przestrzeni lat słynni aktorzy i pisarze, można tam było zobaczyć między innymi Kirka Douglasa i jego syna Michaela. Bywali tam Walter Matthau, Peter Sellers, Shirley MacLaine, Harrison Ford, Anthony Perkins, Faye Dunaway, Clint Eastwood, urocza Sally Field i wiele innych sław. Andre dbał bardzo o to aby niezaproszeni paparazzi zostawiali jego gości w spokoju. Najpierw restauracja Andre, a potem Nocny Klub Andre, były tym miłym miejscem, gdzie słynna osoba mogła spokojnie pozwolić sobie wypić... za dużo. Niedoszła pierwsza dama Stanów Zjednoczonych, żona Roberta Kennedy’ego nie ukrywała swojej miłości do barów i nart, piła i jeździła, a tragedia narodowa była jej siostrą. Dzielna kobieta. Zwariowany pisarz Hunter Thompson mógł sobie pozwolić na wygłupy po przedawkowaniu wszystkiego. John Denver wpadał z gitarą. Dla Cher i Bono Andre wydał przyjęcie z okazji ich ślubu w Aspen. Byłem przez Andre i jego żonę Brigitte zaproszony tego wieczoru. Zabrakło miejsca dla tłumu dziennikarzy i fotografów. Koczowali na ulicy do późna. John Wayne przyprowadzał stolarza czy elektryka, którzy właśnie coś mu tam reperowali w jego domu na Red Mountain. ‘Lubię real folk,’ powiedział któregoś dnia do Andre. W Aspen bywała aktorka Jill St. John. Moja znajomość z nią ugruntowała się przez wspólną przyjaźń z Romanem Polańskim. Jill przyszła na moją pierwszą wystawę w Aspen, w roku 1974 w Gallery John Schonwalter w Hotelu Jerome. Miałem potem jeszcze trzy inne wystawy w narciarskiej stolicy USA. Po wielu latach zaczęto mnie uważać za ‘aspenitę’. Teraz już zupełnie nowe generacje artystów, milionerów i narciarzy mieszkają, przybywają i odwiedzają to magiczne miejsce. Aspen Institute jak zwykle zaprasza na kongresy największych naukowców świata i najsłynniejsi muzycy występują w czasie Aspen Music Festival. Ta maciupeńka ukryta w zaułku Gór Skalistych wioska jest wielką na skalę światową.
Już w 1974 roku moja znajomość z Andre zamieniła się w wieloletnią przyjaźń. Kiedykolwiek wolny czas rzucał mnie w jego strony, miałem w jego obydwu domach mój pokój gdzie mieszkałem i tam namalowałem wiele obrazów. Zdarzało się, że w lecie rozkładałem stół na zewnątrz, a ponieważ Andre zbudował swoje domy z dala od miasta, na szczytach gór, piękno spektakularnej panoramy tworzyło razem ze mną moją sztukę. Jedynie ludzie, którzy odwiedzali nas, dziwili się, że patrzę na góry, a maluję takie... bohomazy i „karykatury rzeczywistości”. A ja malowałem ich. Bezskutecznie mój przyjaciel próbował przekonać mnie abym namalował parę pejzażyków. Wszystkie je sprzedam w restauracji, powiedział. Z drugiej strony Andre, ilekroć przyjeżdżał do Denver, miał razem z żonami miejsce do spania i moje gotowanie w moim domu. Wylatując z Kolorado zostawiał u mnie swój samochód.
Któregoś dnia, po nartach wstąpiłem do restauracji i natychmiast zająłem mój ulubiony fotel przy oknie wychodzącym na ulicę, aby jak zwykle przejrzeć The Aspen Times. Za oknem była najbardziej uczęszczana przez turystów ulica, Galena Street. Tą ulicą, tłum ludzi z całego świata przepływał w dzień i do późnej nocy, szczególnie w miesiącach letnich i zimowych. Miałem więc interesujący punkt obserwacyjny. Często ktoś widząc mnie wpadał do środka i zdarzało się, że niewidzianych od lat ludzi witałem z radością. Takie spotkania przynosiły mi od czasu do czasu niespodziewanie amatorów mojej sztuki. Kochany Andre był tym, który swoim autorytatywnym entuzjazmem dla moich prac zarażał ludzi. Zorganizował nawet ekspozycję moich obrazów, zamieniając restaurację w galerię. Miałem swoje piętnaście minut sławy i bywało, że proszono mnie o autograf. Na szczęście nie często.
Kiedy tak siedziałem w moim wygodnym fotelu, Andre zawołał mnie abym poznał kogoś siedzącego przy barze. Był to Keith Hefner, mieszkający w Aspen, brat Hugh Hefnera. Zrobił na mnie bardzo miłe wrażenie i dwie godziny z nim spędzone przy barze minęły szybko. Andre za barem uczestniczył w naszych rozmowach, opowiadaniach i kalamburach. To spotkanie przyniosło następnego dnia niespodzianie bardzo miły wieczór, który mnie, tego lata 1975 roku... drogo kosztował. Zaprosiłem Keitha w nadchodzącą sobotę na kolację. Zapytał czy może przyjść z dwiema kobietami. Oczywiście! powiedziałem. Przez dwadzieścia cztery godziny intrygowało mnie kim będą owe dwie Panie. Wyobrażałem sobie, Bóg wie, co tylko moja czterdziestotrzyletnia wyobraźnia była w stanie wymyślić.
Przyznaję, że byłem zaskoczony. Keith przyszedł z ze swoją bratową, Mildred i bratanicą, Christie. Po posiłku dobrze zakrapianym najpierw aperitifem a potem winem Chateau Margaux, panie uparły się, żeby je zabrać na tańce. Keith ulotnił się. Tańczyłem więc, to z żoną Hugh Hefnera, to z jego dwadzieścia lat młodszą ode mnie córką. Po wysuszonych do końca wielu butelkach szampana, do mojego stolika zaczęli przysiadać się jacyś znajomi ‘moich’ pań. Panie nie odmawiały niektórym kielicha. Jednego z nich, zapamiętałem, bardzo grzeczny, pytał Christie przymilnie, czy zmieni etyczny profil wydawnictwa. Innego musiałem poprosić aby się oddalił. Kiedy miesiąc później otrzymałem rachunek z American Express, zapłaciłem jedynie tzw. minimum. „Non, Je ne regrette rien” jak śpiewała Edith Piaff.
Andre mimo swego niedużego wzrostu był bardzo wysportowany. Brał udział w wielokilometrowych biegach, był dobrym narciarzem i spędziliśmy razem wiele dni na stokach Kolorado. Uprawiał alpinistykę w Himalajach. Kiedy wspinał się na Makalu mieszkałem u niego i próbowałem jako ‘Uncle Witold’ trzymać na krótkiej smyczy jego dwóch miłych i niespokojnych chłopców - Andre i Juliena. Spędziłem z Andre wiele dni na nartach. Był również tym, który zdradził mi swoje sekretne miejsca, gdzie rosły prawdziwki wielkości piłki do futbolu. Chodziliśmy razem na grzyby zabierając czasem z nami patelnię. Rydze smażyły się najszybciej i pasowały do ciepłego czerwonego wina z plecaka. Na górskie wycieczki zabierał ze sobą swoją kotkę, która szła za nim krok w krok. Po tej kotce odziedziczyłem prezent; mojego Abisyńczyka Nygusa, który robił to samo. Podróżował ze mną od Seattle po Florydę, od San Diego po Nowy York. Miał w samochodzie swoją torbę pachnącą nim i śmierdzącą mną i kiedy szmuglowałem go na noc do hoteli, zamykałem torbę na suwak, a on nie miał nic przeciwko temu. W pokoju hotelowym wskakiwał na deskę klozetową idąc za swoją potrzebą. Tak jak jego matka był w kolorze pumy i łaził za mną po górach i lasach. Ja, farbami miło śmierdziałem. Jak przystoi artyście.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych za- uważyłem u Andre nieskoordynowane ruchy rąk i znaczne kłopoty z wymową. Jako syn psychiatry, wychowany na terenie szpitala, zacząłem podejrzewać chorobę Parkinsona. Jak się okazało niestety miałem rację. Po wielu latach choroba podcięła mu kompletnie nogi. Sprzedał swoją rozległą posiadłość w Aspen j i wyniósł się na Hawaje. Tamże, 27 marca 2014 roku zmarł. Rycerski stoicyzm towarzyszył mu do końca. W tym samym czasie straciłem również Nygusa.
Andrzej urodził się w Warszawie 20 maja 1934 roku. Był dwa lata i pięć dni młodszy ode mnie. Obydwaj byliśmy majowi. Jego ojciec, Juliusz Ulrych, pułkownik dyplomowany i dowódca pułku piechoty Wojska Polskiego, Szef Sztabu, był również posłem na sejm, a jako Minister Komunikacji (1935-1939) był między innymi szefem Jana Nowaka-Jeziorańskiego. Legionista, był przez wiele lat osobistym przyjacielem i prawą ręką Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego. W roku 1914 wygłosił przemówienie „Europa się zbroi, a cóż Polacy czynić powinni”. Za zasługi dla Polski w czasie wojny z Sowietami w latach 1919-1920 otrzymał Order Virtuti Militari i wiele innych odznaczeń za bohaterstwo. W 1939 roku wraz z Rządem Polskim, żoną i dwoma małymi synami przedostał się do Rumunii. Stamtąd przez Turcję, Cypr i Francję przybyli do Anglii, gdzie Andrzej chodził do szkoły, studiował krótko architekturę, a potem przez Kanadę przedostał się do Stanu Nowy Jork. W roku 1955 został powołany do Amerykańskiej Armii. Kiedy stacjonował w Niemczech poznał swoją pierwszą żonę Brigitte. Po powrocie do Stanów, Góry Skaliste w Kolorado stały się jego marzeniem i one pomogły mu stać się legendą Aspen.