Zycie Kolorado
Blog 6_24.jpg

Na skróty

Współczesna wieża Babel | HANNA CZERNIK

W Księ­dze Ro­dza­ju czytamy, że “Mieszkańcy całej ziemi mieli jedną mowę, czyli jednakowe słowa”. Żyli w zgodzie, rozumiejąc się nawzajem. I wszystko szło dobrze, dopóki nie osiedlili się w wielkiej dolinie Szinear w Mezopotamii, wynaleźli cegłę oraz kleisty ił czy smołę. Ośmieleni swoimi osiągnięciami postanowili wybudować tam miasto i wieżę tak wysoką, aby można było sięgnąć, bagatela!, do samego nieba. Oni chcieli wprawdzie, by wierzchołek tej wieży widoczny był dla każdego i by nie pogubili się nawzajem, ale nie poprosili Boga o błogosławieństwo zamiaru i roz­gnie­wała Go ich py­cha. ­Mie­sza­ więc on ich ję­zy­ki, tak że nie mogą już komunikować się ze sobą i w re­zul­ta­cie – do­koń­czyć bu­do­wy. Co więcej nie mogą już rozmawiać jedni z drugimi, nie rozumieją się. Przestają stanowić jedność, rozpraszają się po całej Ziemi. Miasto pustoszeje, a wieża obraca się w ruinę. Wieża Babel - w tekście Starego testamentu określenie to nazywało miasto, od hebrajskiego babel – pomieszanie, zmieszanie, wieża nie miała oddzielnej nazwy, choć to ona przeszła do legendy, budząc skojarzenia i ze stolicą Babilonii, która po hebrajsku też tak właśnie brzmi. Jeden z najsłynniejszych symboli biblijnych, jeden z najbardziej popularnych motywów utworów literackich i sztuk plastycznych. Co więcej nazwa i pojęcie zadomowione w naszej zbiorowej wyobraźni, w powszechnym języku. Nawet ci, którzy nigdy nie czytali Biblii, używają je, znają jego sens. Kojarzy się z chaosem, gwarem, kakofonią dźwięków, zaprzepaszczeniem wielkich zamiarów. W najprostszej interpretacji daje wyjaśnienie wielości ludzkich języków. W bardziej metaforycznym sensie uzmysławia niemożność dokończenia wspólnego dzieła, niemożność znalezienia porozumienia.

Na wieży Babel

- Któ­ra go­dzi­na?

- Tak, je­stem szczę­śli­wa /.../

- Więc nie sły­sza­łaś bu­rzy? Mu­rem tar­gnął wiatr,

wie­ża ziew­nę­ła jak lew, wiel­ką bra­mą

na skrzy­pią­cych za­wia­sach.

Jak to, za­po­mnia­łeś?

Miałam na so­bie zwy­kłą sza­rą suk­nię

spinaną na ra­mie­niu. - I na­tych­miast po­tem

nie­bo pę­kło w stu­bły­sku. Jak­że mo­głam wejść, prze­cież nie by­łeś sam.

- Uj­rza­łem na­gle

ko­lo­ry sprzed ist­nie­nia wzro­ku.

- Szko­da, że nie mo­żesz mi przy­rzec.

- Masz słusz­ność, wi­docz­nie to był sen.

- Dla­cze­go kła­miesz, dla­cze­go mó­wisz do mnie jej imie­niem, ko­chasz ją jesz­cze?

O tak, chciał­bym,

że­byś zo­sta­ła ze mną. - Nie mam żalu,

po­win­nam była do­my­ślić się tego.

- Wciąż my­ślisz o nim? - Ależ ja nie pła­czę.

- I to już wszyst­ko? - Ni­ko­go jak cie­bie.

- Przy­naj­mniej je­steś szcze­ra. - Bądź spo­koj­ny,

wy­ja­dę z tego mia­sta. Bądź spo­koj­na,

odej­dę stąd. - Masz ta­kie pięk­ne ręce.

- To sta­re dzie­je, ostrze prze­szło

nie naruszając ko­ści. - Nie ma za co,

mój dro­gi, nie ma za co. - Nie wiem

i nie chcę wie­dzieć, któ­ra to go­dzi­na…

(Szymborska)

Wieża Babel (tzw. wielka), Pieter Bruegel Starszy, 1563 rok

Wieża Babel (tzw. wielka), Pieter Bruegel Starszy, 1563 rok

Dialog dwojga kochanków nie jest w istocie dialogiem - nie ma rozmowy, każde wygłasza monolog żalów i wspomnień, zdania przeplatają się, ale żadne z dwojga bohaterów nie słucha drugiego. Podobnie w dramacie “Urodziny Stanleya” Harolda Pintera. W kakofonii słów nie możemy znaleźć żadnego sensu, dopóki nie prześledzimy oddzielnie ról poszczególnych postaci. Okazuje się, że oni wszyscy wygłaszają przerywane sobie wzajemnie monologi, rozmowa jest tylko pozorem. W wierszu Mirona Białoszewskiego z kolei - w wyraźnym nawiązaniu do zamiarów biblijnych budowniczych - wieża Babel jest latarnią wysyłającą światło, a równocześnie współczesnym wielkomiejskim ‘mrówkowcem’, w którym ludzie żyją obok siebie nie widząc się naprawdę nawzajem. Poeta wzywa bliźnich, by nie mijali się i popychali anonimowo błądząc po omacku. Wysyła im sygnały ratunku. Zbigniew Herbert mówi o jeszcze innym braku porozumienia, o tym tkwiącym w nas samych, kiedy słaby lub nieartykułowany jest wewnętrzny głos naszego sumienia:

nie jest mi na nic potrzebny

mógłbym o nim zapomnieć

nie mam nadziei

trochę żalu

gdy leży tak

przykryty litością

oddycha ciężko

otwiera usta

i stara się podnieść

bezwładną głowę

Pieter Bruegel maluje wieżę, w której pomieszane są architektoniczne koncepcje, a chaos prac budowlanych już nie wróży dobrze. U stóp budowli widzimy otoczonego orszakiem próżnego władcę, najprawdopodobniej babilońskiego Nimroda, który przybył dla oceny postępu prac, ale bardziej skupiony jest na sobie i hołdach mu oddawanych. Każde wybitne dzieło może być interpretowane na wielu płaszczyznach. Podobnie obraz Bruegla. Po podróży do Włoch będąc pod wrażeniem rzymskiej architektury, a zwłaszcza Koloseum będącego dla jego współczesnych symbolem jednocześnie pychy i prześladowania, artysta stylizował swoją wieżę na wzór rzymski. Niemniej jednak podobieństwo jest tylko powierzchowne. Przyjrzawszy się bliżej zauważamy, że mimo precyzji wielu szczegółów i mrówczej pracy murarzy, poziom łukowych kondygnacji nie zostaje utrzymany, budowla przypomina labirynt pnący się nieco spiralnie w górę, niestabilny i eklektyczny. W czasach artysty mógł to być symbol miasta, w którym mieszkał i pracował, Antwerpii, rozdartej pomiędzy panującym hiszpańskim katolicyzmem z jego łacińskim obrządkiem liturgicznym a rosnącym ruchem protestanckim, szczególnie wyczulonym na doczesną próżność, wspierającym dążenie do niepodległości. Antwerpii z jej międzynarodowym handlem i wieżą babel języków. Na mieście Bruegla rzecz się jednak nie kończy. Ani na jego 16 wieku. Myśl wówczas i obecnie biegnie do Rzymu, który w zamiarze jego twórców miał być wiecznym:

łańcuch lat niezliczonych i mijanie wieków

Nie wszystek umrę wiem że uniknie pogrzebu

cząstka nie byle jaka i rosnący w sławę

potąd będę wciąż młody pokąd na Kapitol

ma wstępować z milczącą westalką pontifeks

(Horacy, Oda 30, księgi Trzecie, tł. Adama Ważyka)

Non omnis moriar. Według Horacego jego sława miała trwać wiecznie, jak sam Rzym ze swoim Kapitolem. Sława Horacego istotnie, choć nie bez uszczerbku, przetrwała, ale Rzym przeminął, jak inne ludzkie dokonania. Przeminął Rzym, przeminął Babilon - artysta wpisuje w swój obraz i tę refleksję o obu wspaniałych cywilizacjach, które rozsypały się w proch… Bruegel malował Wieżę Babel trzykrotnie, zachowane są dwie wersje, tzw. ‘Wielka’ w wiedeńskim muzeum historii sztuki - Kunsthistorisches. ‘Mała’ natomiast w Rotterdamie, w Museum Boijmans Van Beuningen. Obie malowane olejem na desce i choć różnią się wielkością i koncepcją, obie pozostawiają wrażenie chybionej ambicji sięgania nieba (obie przebijają się przez chmury), wrażenie labiryntu bez wyjścia, zagubienia celu i sensu.

Jerzy Duda-Gracz, Babel, 1977, w wyraźnym nawiązaniu do Bruegla, malarz portretuję peerelowską Polskę, symboliczny plac  budowy, na którym z pewnością nic konstruktywnego nie powstanie...

Jerzy Duda-Gracz, Babel, 1977, w wyraźnym nawiązaniu do Bruegla, malarz portretuję peerelowską Polskę, symboliczny plac budowy, na którym z pewnością nic konstruktywnego nie powstanie...

Podobnie w opowiadaniu wielkiego argentyńskiego pisarza, Jorge Luisa Borgesa, znamiennie zatytułowanym “Biblioteka Babel”. Owa biblioteka jest swoistym, przepastnym, cywilizacyjnym wszechświatem zbudowanym z kolejnych, heksagonalnie skonstruowanych, przylegających do siebie sal. Mają się tu znajdować wszystkie księgi kiedykolwiek napisane w jakimkolwiek języku. Ta skumulowana wiedza i artyzm ludzkości, rzeczywista i domniemana, pozostaje jednak chaotyczna, a rozumne poruszanie się w niej uniemożliwia zarówno jej rozmiar, jak panujący katalogowy bałagan. To, co mądre i ważne, wymieszane jest z obfitym, a nic nie znaczącym i dotarcie do ksiąg istotnych okazuje się zadaniem ponad siły. Niemal jak nasz współczesny medialny jarmark, gdzie plewy od ziarna nie oddzielone, gdzie znalezienie rzetelnej informacji to nierzadko przysłowiowe poszukiwanie igły w stogu siana. Niemal jak księga życia zapisana w naszym DNA. Znane jest nam pojęcie ‘śmieciowego DNA’, jego niekodujące sekwencje, które u ludzi stanowią aż 98% kwasu dezoksyrybonukleinowego upakowanego w jądrach naszych komórek. I chociaż w ostatnich latach naukowcy odkrywają pewne funkcje owego pozornie nieprzydatnego DNA, to analogia z biblioteką Borgesa narzuca się nam bardzo silnie. Pisarz, oczywiście, stworzył swoje opowiadanie na długo przed odkryciem struktury tej recepty na życie, za jaką DNA służy u organizmów żywych, choć samo pojęcie było znane od połowy 19 wieku. Niemniej jednak nie sposób współcześnie nie zauważać uniwersalności książki Borgesa, jej proroczej niemal wymowy. Biologia molekularna używa wręcz pojęcia biblioteki genowej jako kolekcji fragmentów DNA danego organizmu, które zostały sklonowane w celu ich łatwiejszego oczyszczania, przechowywania i analiz. Amerykański filozof nauki, przede wszystkim zajmujący się neurobiologią, Daniel Dennett, wydał w 1995 roku książkę zatytułowaną “Niebezpieczna idea Darwina”, w której rozwinął on Borgesowski koncept w zastosowaniu do wszystkich możliwych genetycznych sekwencji. Nazwał to Biblioteką Mendla.

W Bibliotece Babel tymczasem z poczucia bezradności zaczynają rodzić się różne mity i kulty. Jedni dążą do oczyszczenia zbiorów w procesie przeczesywania półek w poszukiwaniu ich świętego Graala, ‘Szkarłatnego Heksagonu’ i jego magicznych skryptów, niszcząc gorliwie książki uznane przez nich za szkodliwe. Heksagonu, bo to matryca ich świata. Inni poświęcają życie na znalezienie indeksu, klucza, który nadałby wszystkiemu porządek i sens. A jeszcze inni podróżują przez biblioteczny labirynt, by spotkać wielkiego ‘Człowieka Książek’, który zna tajemnicę i wszystko wie, wszystko wyjaśni… Nietrudno zrozumieć przesłanie opowiadania Borgesa i odczuć jego wielowymiarową uniwersalność, choć wydane w 1941 roku niewątpliwie wyrażało też ducha epoki - jej zeitgeist, jej lęki. Równie nietrudno dostrzec analogie współczesne, nasz medialny chaos, nasz labirynt informacji istotnych i błahych, ważnych i szkodliwych, zalew intelektualnej tandety. Nasze uporczywe, choć nierzadko chybione, poszukiwanie sensu.

Mimo swoich niewielkich rozmiarów dzieło argentyńskiego intelektualisty wpisuje się w długą listę kulturowych archetypów: książki, labiryntu, wiedzy, porażki. Umberto Eco podjął pałeczkę w swoim “Imieniu róży“. W wyraźnym nawiązaniu do uwielbianego Borgesa nadał jego imię starszemu, podobnie jak argentyński autor ślepemu bibliotekarzowi, choć przewrotnie uczynił go czarnym charakterem utworu. Jorge z Burgos sam będąc poliglotą i erudytą strzeże zakazanej księgi do tego stopnia, że smaruje jej karty trucizną na wypadek, gdyby jakiś ciekawski śmiałek jednak się do niej dostał, w konsekwencji powodując śmierć kilku osób. Ale nie to jest tu najważniejsze, z pewnością nie wątek kryminalny. Biblioteka opactwa benedyktynów, gdzie rozgrywa się akcja powieści, mieści się w wieży - ach te wieże! - zwieńczonej oktagonalnymi przybudówkami. I ta biblioteka jest pilnie strzeżonym labiryntem, w którym trudno się zorientować i poruszać, wstęp mają tylko wtajemniczeni - kilku bibliotekarzy i to nie wszędzie. Do najważniejszych ksiąg dostęp jest zabroniony. Co intrygujące, księgą tak dramatycznie strzeżoną przez Jorge okazuje się “Poetyka” Arystotelesa, szczególnie jej rozdziały o komedii i śmiechu. Śmiech jest groźny, tak groźny, że na pół oszalały bibliotekarz popełnia w końcu samobójstwo sam zjadając zatrute karty, by nikt ich już nie zdołał zobaczyć. Choć nie zostaje to w powieści Eco powiedziane expressis verbis, autor zostawia wnioski czytelnikowi, to łatwo możemy wyobrazić sobie ładunek wybuchowy, jaki w hierarchicznym społeczeństwie niesie ze sobą śmiech, ironia, intelektualny dystans wreszcie - istota poczucia humoru. Ale ambitny, intelektualny zakon benedyktynów położony wysoko w górach, mroczność, tajemniczość, labirynt, niemożność porozumienia między delegacjami papieża i cesarza, brak wspólnego języka dla opisania świata, ba! nawet koncepcji Kościoła, znowu wiodą naszą myśl do nigdy nie skończonej, chaotycznej wieży Babel, zaprzepaszczonego dzieła. Biblioteka - skarbiec wiedzy i myśli, także wyrafinowanej sztuki kunsztownego przepisywania ksiąg, płonie przez trzy dni i noce. Ogień rozszerza się na opactwo, obracając je w ruinę, mnisi rozpraszają się. Następne dzieło człowieka obraca się w proch, kiedy raczej ryzykujemy destrukcję niż wyciągamy rękę do zgody. “Est ubi gloria nunc Babylonia?” Gdzie jest teraz chwała Babilonu? “Où sont les neiges d’antan?” Gdzie są niegdysiejsze śniegi? - konkluduje za François Villonem, narrator powieści, Adso, wspominając wydarzenia, jakich był świadkiem w młodości.

***

Stanisław Jerzy Lec napisał kiedyś, że przysłowia sobie przeczą i to jest właśnie mądrością narodów. Podobnie legendy i symbole. Obok wieży Babel mamy przecież Arkę Przymierza. Obok wojen i waśni, rozstań i kłótni, mamy akty zgody i pojednania, traktaty pokojowe, podawanie pomocnej dłoni. W swojej historii ludzie pokazali nieraz, że porozumienie jest możliwe, że można przezwyciężyć wrogość i obcość i coś wspólnego zbudować. Że można odnaleźć wspólny język. Nie musimy uginać się pod klątwą wieży Babel, przeciwnie, nasza cywilizacja jest wspaniałym dowodem współpracy, bez której nie osiągnęlibyśmy niczego. Kiedy piszę te słowa, na Marsie ląduje właśnie po ponad półrocznym locie łazik NASA o tyle mówiącej nazwie - Wytrwałość. Po chwili zaczyna nadawać tweety: “Jestem bezpieczny na Marsie. Wytrwałość zawiedzie cię wszędzie!” Nie tylko wytrwałość, wysiłek i talent, ale właśnie współpraca wielkiego grona naukowców, inżynierów, programistów uczyniła to możliwym. Nie mówiąc o narodowych funduszach. Współpraca niewyobrażalna bez dialogu, rozmowy, dzielenia się myślą i ideą.

Dialog to nie przypadkiem jedna z najstarszych form literackich i filozoficznych. Z trzeciego tysiąclecia przed naszą erą pochodzą tabliczki, na których spisano tzw. dysputy sumeryjskie. Platon ujął swoje filozoficzne rozważania w formę dialogów. Podobnie inni starożytni. Samo słowo wywodzi się z greki: logos, oznaczające „słowo”, „mowę”, oraz dia, znaczące „przez”, czyli przejście przez coś lub ruch z jednego punktu do drugiego. Odwołanie do etymologii pozwala zrozumieć, że pojęcie to oznacza wymianę słów pomiędzy co najmniej dwoma rozmówcami. Punktem wyjścia dialogu jest zatem rozmowa, przeciwstawna monologowi. Dialog to sposób komunikacji skoncentrowany na zrozumieniu drugiego, a niekoniecznie na próbie przekonania go do swoich racji. “Odwaga jest tym, czego potrzeba, aby wstać i mówić. Odwaga jest również tym, czego potrzeba, aby usiąść i słuchać” powiedział Winston Churchill. Jak niewielu spośród nas naprawdę umie i co więcej - chce- słuchać. Tak łatwo jest obecnie pisać, publikować i głosić, tak trudno skupić się, czytać i rozumieć. “Mało pytających. Dużo wszystkowiedzących. Jeżeli już ktoś pyta, warto poświęcić mu uwagę, bo to człowiek poszukujący, zastanawiający się, starający się coś zrozumieć, a jakże to rzadki teraz przypadek.” To z kolei Ryszard Kapuściński w swoich „Lapidariach”.

Czy umiemy słuchać jeden drugiego? W domu, w pracy, w życiu społecznym, w polityce? Tyle związków rozpada się w niemożności porozumienia:

Uspo­ko­jo­ny na­gle tak

Mil­cza­łem tak, jak ty mil­cza­łaś

Nie było nam mil­cze­nia brak

A ci­sza jest wy­ro­zu­mia­ła

Za­czę­ła nik­nąć two­ja twarz

Za gęst­nie­ją­cą mro­ku falą

Bo to był żal

I tyl­ko żal

I nic nie było oprócz żalu

I jesz­cze go­rącz­ko­wy zryw

By wszyst­ko uznać za nie­by­łe

Przy­po­mi­na­łem so­bie sny

Ta­kie nie­waż­ne, ta­kie miłe

I na­gle jed­na ja­sna myśl

Że już za­trzy­mać cię nie spo­sób

Bo to był los

I tyl­ko los

I nic nie było oprócz losu.

(J. Kofta, Piosenka z Leśmiana)

Tyle nacji nie umie już rozmawiać ze sobą. Czy przekroczyliśmy we wrogości Rubikon, za którym nie ma odwrotu?

Dopóki zwykłe, proste słowa

nie wynaturzą się żałośnie,

póki pokrętna nowomowa

zakalcem w ustach nam nie rośnie,

dopóki prawdę nazywamy,

nieustępliwie ćwicząc wargi,

w mowie Miłosza, w mowie Skargi -

przetrwamy,

przetrwamy,

przetrwamy.

Dopóki chętnych na cokoły

nie ma zbyt wielu kandydatów,

dopóki siada się do stołu,

by łamać chleb, nie - postulaty,

Dopóki z sobą rozmawiamy

z szacunkiem, ciepło szczerze miło,

a nie z bezmyślną, tępą siłą -

przetrwamy,

przetrwamy,

przetrwamy.

(W. Młynarski, 1980, rok powstania Solidarności)

Katarzyna Hypsher