Zycie Kolorado
Blog 6_24.jpg

Na skróty

W krótkie popołudnia grudnia w białej chmurze milczy ptak… | HANNA CZERNIK

Julian Fałat - Pejzaż zimowy z rzeką i ptakiem, 1913 | Zbiory Muzeum Narodowego w Warszawie


Pod śniegiem świat pochylony

Siwieje mrozu brew

To pora zmierzchów czerwonych

To pora czarnych drzew

A wiatr w kominie śpi, bo ciemno

A ja? Co ja? Co będzie ze mną?

(A.Osiecka)

 

Grudzień - już sama polska nazwa miesiąca przeszywa chłodem. Gruda - zmarznięta bryła ziemi, stwardniałego śniegu, lodu. Krótkie dni, wcześnie ciemno i zimno, do wiosny daleko. Może dlatego od najdawniejszych czasów ludzie próbowali rozświetlić te dni świętowaniem, witać dzień przesilenia zimowego, od kiedy słońce zacznie powoli wracać na naszą półkulę znad zwrotnika Koziorożca. Nie wiedzieli wówczas oczywiście nic o zwrotnikach, o nachylaniu się Ziemi pod różnymi kątami w jej obiegu wokół swojej gwiazdy. Nie zdawali sobie sprawy z budowy Układu Słonecznego, ani że taki w ogóle istnieje wśród miliardów innych. Umieli jednak obserwować niebo, znali pory roku i długości dnia. Znali cykl życia i powtarzalność cykli przyrody tak ważnych dla ich istnienia. Znali być może to, co najważniejsze.

 

Dobro i zło –

wiedzieli o nim mało, ale wszystko:

kiedy zło triumfuje, dobro się utaja;

gdy dobro się objawia, zło czeka w ukryciu.   

Jedno i drugie nie do pokonania

ani do odsunięcia na bezpowrotną odległość.

Dlatego jeśli radość, to z domieszką trwogi,

jeśli rozpacz, to nigdy bez cichej nadziei…

(Szymborska, Krótkie życie naszych przodków)

 

Należało się spieszyć, zdążyć z życiem, nim słońce zajdzie, nim pierwszy śnieg spadnie… Cieszyć się chwilą, odpoczynkiem w pracy, wspólnie celebrować radość ze świątecznych dni przynoszących nadzieję, wypełniających głodne często żołądki i kojących pełną niepokojów o wyzwania i trudy dnia codziennego duszę. Narodziny perskiego boga Mitry, rzymskie Saturnalia, starosłowiańskie Szczodre Gody, inaczej nazywane nomen omen Kolędy, germański Jul i inne obchodzone w różnych częściach prehistorycznej i historycznej Europy, wszystkie świadczą o powszechności rytuałów zimowych, o wspólnej, choć inaczej motywowanej i nazywanej potrzebie odpoczynku od codzienności, potrzebie rozproszenia choć na chwile mroku ogniem, światłem, zabawą, magią. W okolicach słynnego Stonehenge, w miejscowości zwanej Durrington Walls, odkryto w ostatnich latach dziesiątki tysięcy kości zwierząt, pozostałość po grudniowych uroczystościach sprzed ponad czterech tysięcy lat. To były wielkie festiwale - ludzie przybywali na nie i wiedli ze sobą zwierzęta, jak ustaliły badania, z różnych części wyspy, z Walii a nawet ze Szkocji wędrując przez bezdroża nieraz setki kilometrów. Wspólne świętowanie było dla nich tak ważne, że do i tak trudnej egzystencji dodawali tę niełatwą wędrówkę.

Kostiantyn Trutowski - Kolęda na Ukrainie, XIX wiek

 

O tych ludziach wiemy niewiele. Zostały po nich megality - wielkie kamienne budowle, miejsca kultu, grobowce odkrywane w różnych częściach świata. W samej Europie znaleziono ich około trzydziestu pięciu tysięcy, od Skandynawii do Morza Śródziemnego, w Polsce szczególnie na Kujawach. Ale kim dokładnie byli, w co wierzyli, jakie uczucia nimi kierowały nie wiemy nic. O wielu młodszych kulturach wiemy już więcej. Te z północnej Europy pierwszy raz wzmiankowane są oczywiście przez wykształconych Rzymian, informacje zdobywane przez nich w procesie podboju, ale także podróży i wymiany handlowej. Juliusz Cezar wspomina mity Celtów w swoich pamiętnikach O wojnie galijskiej, którą otwiera słynne zdanie: 

“Galia est omnis divisa in partes tres..”

Cywilizuje podbite narody nowy ład

Rosną krzyże przy drogach od Renu do Nilu

Skargą, krzykiem i płaczem rozbrzmiewa cały świat

A Juliusz Cezar ćwiczy lapidarność stylu.

(Jacek Kaczmarski, Lekcja historii klasycznej)

 

O mitach germańskich i pokrewnych nordyckich pierwsze informacje znajdziemy w Geografii, encyklopedii napisanej po grecku przez uczonego z Azji Mniejszej zwanego Strabo u schyłku rzymskiej republiki, czy w Germanii wybitnego historyka, Tacyta. W językach wernakularnych wierzenia spisane zostają o wiele później, poczynając od dziewiątego wieku naszej ery. W islandzkim poemacie Völuspie, czy staroangielskim Beowulfie, w niemieckiej średniowiecznej Pieśni o Nibelungach, rozsławionej w dziewiętnastym stuleciu przez wielki dramat muzyczny Ryszarda Wagnera. Wszystkie te teksty poprzedzały oczywiście legendy przekazywane ustnie z pokolenia na pokolenie, ewoluujące siłą rzeczy w swojej treści i formie. Podobnie z mitologią słowiańską. Powstawała w czasach, kiedy nie znano jeszcze pisma, utrwalana w opowieściach. Jako że nie zachowały się niestety teksty pisane, badacze odtwarzają ją z relacji pośrednich, z aluzji w materiałach późniejszych. Co jednak uderza, to wiele podobieństw tradycji, jakby swoje źródło wszystkie one miały wspólne, praindoeuropejskie i choć rozbieżna późniejsza historia poszczególnych ludów wprowadza nowe niuanse, inne nazwy i imiona, istotny rdzeń wydaje się być bardzo bliski.

Pokłon Trzech Króli. Scena z ołtarza Wita Stwosza w Krakowie

 

Najwięcej oczywiście wiemy o świętach Rzymian - oni pozostawili obszerną dokumentację i stąd niejednokrotne powoływania się historyków na saturnalia czy rzymską wersję mitraizmu jako prekursorów najbardziej popularnych świąt współczesności, naszego Bożego Narodzenia.

 

Bóg się ro­dzi, moc tru­chle­je,

Pan nie­bio­sów ob­na­żo­ny;

Ogień krzep­nie, blask ciem­nie­je:

Ma gra­ni­ce - nie­skoń­czo­ny:

Wzgar­dzo­ny - okry­ty chwa­łą,

Śmier­tel­ny - król nad wie­ka­mi!...

A Sło­wo Cia­łem się sta­ło

I miesz­ka­ło mię­dzy nami!

(Franciszek Karpiński, 1792)

 

Nie jest celem tego felietonu namysł nad religijną istotą tych świąt potrzebne byłyby inne kwalifikacje, inna wiedza, nie mówiąc o tym, że naprawdę głęboki religijny wymiar zawsze jest intymny: między człowiekiem i Bogiem. Wymaga ciszy, skupienia, atmosfery świątyni, dosłownej czy metaforycznej. Święta mają jednak też odmienny aspekt, społeczny. Wszystkim towarzyszy tradycja i obyczaje niekoniecznie mające wiele wspólnego z wiarą, często z obrządkami zapożyczonymi skądinąd lub najzupełniej świeckimi i nie ma w tym nic złego. Sacrum i profanum nie muszą się wzajemnie wykluczać, jedynie uzupełniać. 

Teresa Roszkowska - Kolędy, 1930

 

Przede wszystkim czas obchodzenia świąt bożonarodzeniowych, 25 grudnia w zachodnim obrządku (i 13 dni później w posługującym się juliańskim kalendarzem obrządku wschodnim), przypada na dzień świętowania późnorzymskiego Sol Invictus, Słońca Niezwyciężonego, jak nazywano wówczas pożyczonego od Persów Mitrę. Nie wiemy, kiedy dokładnie urodził się Chrystus. Tylko dwie Ewangelie, Mateusza i Łukasza, wspominają o Jego narodzeniu i obie różnią się między sobą w szczegółach. Obie mówią o Jego przyjściu na świat w Betlejem, ale tylko Łukasz podaje przyczynę tej podróży Rodziny Świętej z Nazaretu. Józef miał się tam udać dla spisu powszechnego, jako że należał do rodu Dawida stamtąd się wywodzącego. Nie jest jasne dlaczego. Rzymskie spisy powszechne organizowane były dla celów podatkowych i bardziej istotne było miejsce obecnego zamieszkania, a nie ziemia przodków, nie mówiąc o tym, że ciężarna Maria nie musiała mu towarzyszyć, bo kobiety takimi spisami obejmowane nie były. Najbliższy datą spis Kwiryniusza miał miejsce w 6 wieku naszej ery, podczas gdy wspomniany z kolei przez Mateusza panujący wówczas, morderczy król Herod zmarł 10 lat wcześniej. Obie Ewangelie spisane były około 70 lat po tych wydarzeniach, czerpały wiele ze Starego Testamentu i miały bardziej charakter moralnej przypowieści niż ścisłej historycznej relacji. Wybór więc daty narodzin pozostawał do ustalenia arbitralnego i taki nastąpił, gdy w roku 350 papież Juliusz I ogłosił 25 grudnia dniem narodzin Jezusa z Nazaretu. Rok - dalej pozostawał wątpliwy. Przed wyznaczeniem początku ery chrześcijańskiej lata liczono od założenia Rzymu. Dopiero po prawie 500 latach od śmierci Chrystusa kolejny papież, Jan I, postanowił wprowadzić sposób liczenia lat od daty Jego narodzin. Stosownych przeliczeń dokonał w roku 525 pisarz, teolog i ormiański mnich, Dionizjusz Exiguus, i choć pomylił się w kilku miejscach, pominął chociażby rok zerowy, ten sposób określania czasu stał się na tyle powszechny, że jest używany do dnia dzisiejszego.

 

Święto Bożego narodzenia ma długą i skomplikowaną historię. Pierwsze zachowane o nim wzmianki o nim pochodzą z czwartego wieku i choć później rozprzestrzeniło się w chrześcijańskim świecie dość szybko, przeżywało różne okresy długości świętowania i popularności, nie mówiąc o towarzyszących mu obrzędach. Były czasy, kiedy trwało 12 dni - angielska kolęda Twelve days of Christmas nie jest zupełnie abstrakcyjnym konceptem, choć już jej treść pozostawia wiele do logicznego życzenia - od 25 grudnia do 6 stycznia, do święta Trzech Króli. Nazwa Trzej Królowie jest też wysoce umowna. Św. Mateusz wspomina tylko o mędrcach/magach i niczego nie mówi o ich liczbie. I słusznie, bo magowie perscy to byli kapłani albo astrologowie, nie monarchowie, a liczba trzy wzięła się pewnie od trzech darów: złota, kadzidła i mirry - wonnych, drogocennych żywic. Imiona Kacper, Melchior i Baltazar - pojawiły się też dużo później oczywiście, niemniej jednak do dziś tradycyjnie wymienia się je notując kredą na drzwiach domu błogosławionego w czasie dorocznej polskiej kolędy, podając też datę z uroczystym zaznaczeniem: Anno Domini, Roku Pańskiego.

 

Były czasy i miejsca, kiedy Boże Narodzenie zniknęło z kalendarza i to nie jedynie z powodu politycznych wpływów niewiernych - choć w Polsce nawet komuniści nie odważyli się go zakazać, tylko z protestanckiej nadgorliwości. Angielscy purytanie, przeciwni wszelkiemu weseleniu się, byli oburzeni na ‘rozpustę’ w jedzeniu i piciu i w 1647- trudnym roku wyniszczenia wojną domową, po przejęciu władzy przez Cromwella parlament przegłosował rezolucję o zakazie jakiegokolwiek celebrowania Narodzenia Pańskiego, poza szeregiem innych ustaw zabraniających kultu świętych, jako skandalicznych pozostałości katolicyzmu. Choć Karol II po odzyskaniu tronu dla Stuartów 13 lat później odwołał ten zakaz, Boże Narodzenie w Anglii straciło sporo swojego blichtru na dwa stulecia. Jeszcze surowsi byli purytanie amerykańscy. Nie tylko zabronione było okazywanie publicznie jakiejkolwiek wesołości, dobrego humoru, ale odkrycie, że ktoś śpiewa w domu kolędy mogło prowadzić do oskarżenia - go figure - o pakt z diabłem! W ten sposób nierzadko identyfikowano domniemane czarownice. Jeden z autentycznych procesów czarownic, z roku 1692, przejmująco udramatyzował Arthur Miller w znakomitej sztuce The Crucible, znanej w polskim tłumaczeniu jako Czarownice z Salem. Dopiero w XIX wieku Boże Narodzenie zaczęło w krajach anglosaskich wracać do pełni łask, niewykluczone, że z powodu wzrastającej zamożności klasy średniej z jednej strony i niemieckich wpływów przez małżeństwa panującej rodziny królewskiej, z drugiej. Choinki w końcu, najbardziej charakterystyczna dekoracja bożonarodzeniowa, pochodzą z Alzacji, zaczęły być modne w szesnastowiecznych Niemczech, choć początkowo wieszano pod sufitem tylko ich czubek. Legenda głosi, że opublikowanie 19 grudnia 1843 Opowieści wigilijnej, Dickensa, wyprzedanej na pniu, wielokrotnie wznawianej i dotąd niezwykle popularnej, również przyczyniło się znacznie do renesansu tego święta. A może po prostu trafiło w zapotrzebowanie chwili.

 

Obrządki towarzyszące Bożemu Narodzeniu są siłą rzeczy synkretyczne - łączą różne kulturowe wpływy, sięgają do tradycji uniwersalnych. Rola światła należy do najbardziej powszechnych, łączących wszystkie ludzkie społeczności, a już szczególnie w święta zimowe. Światło towarzyszyło saturnaliom i oczywiście obchodom na cześć Sol Invictus.  Szwedzi celebrują trzynastego grudnia Dzień św. Łucji, święto światła. Żydzi zapalają chanukiję, specjalny dziewięcioramienny świecznik. Chrześcijanie oświetlają domy i choinki, kościoły i drogi do nich wiodące. 

 

Polacy czekają aż pierwsza gwiazdka da nam znak, by podzielić się opłatkiem, co wydaje się specyficznym dla nas obrządkiem, ale ma tradycje dalsze i głębsze. Słowianie w ogóle, nie tylko nasi przodkowie, dzielili się chlebem w czasie Szczodrych Godów, czyli Kolędy. A do symboliki tej gwiazdy dającej znak - nawiązywanie jest globalne w wielu przejawach. Tak popularna wszędzie dekoracyjna poinsecja, choćby, nazywana jest także gwiazdą betlejemską. Podobnie ozdabianie domów zielenią w różnej formie - wieńca adwentowego, jemioły, później choinki. Owocująca w grudniu, w czasie przesilenia zimowego jemioła zawieszona nad stołem miała przynieść dostatek i sprawić, że życzenia się spełnią. Umieszczona nad drzwiami z kolei miała bronić przed złymi mocami i chorobami. Pod jemiołą od zawsze można było skraść dziewczynie pocałunek. Jabłka, orzechy, do dziś   obecne w czasie świat, dawniej nasycone symbolizmem biblijnym, wieszano jako ozdoby zielonych dekoracji, choinek. Bombki są niczym innym przecież jak następcami jabłek. 

 

Siano na stole, pod nakryciami, pojawia się w tradycji słowiańskiej, ale i nordyckiej, gdzie przygotowywano je dla ośmionogiego rumaka boga Odyna. Podobnie zostawianie pustego miejsca przy stole. Wierzono, że na wieczerzy pojawiają się dusze zmarłych. Właśnie dla takiego ‘przybysza z zaświatów’ pozostawiano wolne miejsce - zwyczaj ten przetrwał gdzieniegdzie do dzisiaj jako nakrycie dla niespodziewanego, samotnego wędrowca. 

 

Kolędy, choć polskie mają szczególnie religijny charakter, też są elementem łączącym kultury. Wiele z nich ma ludową proweniencję, ich korzenie nierzadko tkwią w dawnym folklorze magicznym. Łączą się z tradycją wizytowania domostw przez grupy postaci ucharakteryzowanych na maszkary zwierzęce, odgrywających komiczne scenki i wyprawiających różnego rodzaju figle. Najpopularniejsze przebrania to turoń, koza, niedźwiedź, koń, kogut czy bocian - a więc zwierzęta symbolizujące siłę, zdrowie, życiową energię i płodność. Formą kolędowania jest też chodzenie z szopką, z kukiełkami, odgrywanie przedstawień podobnych do jasełek. Te ostatnie należą już zdecydowanie do chrześcijańskiej tradycji, wyrastają ze średniowiecznych misteriów, a jednym z największych ulicznych jasełek, popularnym w wielu krajach, jest Orszak Trzech Króli. 

 

Jeszcze bardziej uniwersalne jest obdarowywanie się prezentami, łączy nie tylko narody i czasy, ale i przestrzeń ludzką. Jest wyrazem myślenia o innych, wyraża naszą głęboką potrzebę dawania drugiemu. I w tym miejscu pojawia się postać uwielbiana szczególnie przez dzieci - św. Mikołaj grający tak ważną rolę w naszych obchodach. Dzisiaj często wyobrażany jako jowialny grubas z siwą brodą szybujący przez niebo na ciągniętych przez renifery saniach, by wrzucić worek prezentów przez komin w noc wigilijną - jego wizerunek odbył długą drogę od protoplasty - ascetycznego biskupa Miry w Azji Mniejszej, męczennika, który żył podobno na przełomie trzeciego i czwartego wieku. Podobno, bo pierwsze o nim wzmianki pojawiły się 200 lat po jego domniemanej śmierci. Nie wiadomo więc, czy istniał naprawdę, czy stworzona została po prostu jego legenda, ale już to samo świadczy o zapotrzebowaniu na kult osoby czyniącej dobro, sprawiedliwej i szczodrej. Oczywiście miał w historii św. Mikołaj trudne okresy, przede wszystkim u wrogich kultowi świętych reformatorów protestanckich, czy u zwalczających wszelką wiarę - poza kultem autorytarnej jednostki rzecz prosta - reżimów komunistycznych. Surowi protestanci próbowali zastępować go innymi postaciami, czasami dość przerażającymi, które chętniej rozdzielały kary niż nagrody. Rosyjscy komuniści sięgnęli do słowiańskiej pogańskiej tradycji, reanimując Dziadka Mroza, ale w Polsce mimo prób w czasach stalinowskich, jego postać naprawdę się nie przyjęła i to św. Mikołaj zawsze przynosił polskim dzieciom prezenty. Imieniny Mikołaja przypadają na szósty grudnia i w niektórych krajach właśnie w tym dniu wymienia się upominki. Nawet w Polsce, w skromniejszym niż na Boże Narodzenie wydaniu, obchodzi się w wielu rodzinach tzw. ‘mikołajki’. Nie we wszystkich, bo tradycje choć z jednej strony powszechne, mają też swój indywidualny aspekt, obrządki specyficzne dla danego domu, spajające najbliższych tą nicią Ariadny w labiryncie wieków, jak kiedyś pięknie o tradycji powiedziała polska dziennikarka i poetka, Mira Kuś.

 

Słyszy się nierzadko głosy potępiające komercyjność Bożego Narodzenia, głosy nawołujące - po angielsku to lepiej i trafniej brzmi - Bring Christ back into Christmas! Jest w tym dużo racji, mimo że nie pierwszy raz w historii się one rozlegają. Już niejednokrotnie, i to od bardzo dawna, wystawność obchodów tych świąt wywoływała zasłużoną krytykę. W naszym współczesnym konsumpcyjnym świecie przybiera to nierzadko wręcz absurdalne rozmiary. Co gorsza szerzy się mnóstwo kiczu, nie tylko paskudnego, ale jeszcze szkodliwego dla środowiska. Te wszystkie gigantyczne nadmuchane plastiki, ta ilość - nie liczba, bo rzecz niepoliczalna - przedmiotów produkowanych byle gdzie i byle jak, blichtru i błyskotek. Cały ten konsumpcyjny zgiełk. Niemniej jednak w samym radosnym świętowaniu nie ma niczego złego, nie wyklucza ono przecież refleksji czy modlitwy. Jak wspominaliśmy poprzednio, profanum nie eliminuje sacrum, uzupełnia je tylko. I komercyjność ma jedną wielką zaletę poza stymulowaniem ekonomii, co też niebagatelne - jest globalna, łącząca. Nawet w krajach dalekiej Azji, gdzie chrześcijanie stanowią nie więcej niż jeden procent - poza Koreą z jedną czwartą chrześcijańskiej ludności - spotyka się coraz więcej choinek i innych dekoracji nie tylko na miejskich placach i w sklepach, ale i w domach prywatnych. Jest to na pewno powierzchowne i być może nieistotne, ale jednak coraz bardziej łamie bariery, zbliża do siebie mieszkańców Ziemi, tej wspólnej przecież ojczyzny zbyt często skłóconych i wrogich sobie ludzi. Cicha noc, święta noc pokój niesie ludziom wszem…

Katarzyna Hypsher