Zycie Kolorado
Blog 6_24.jpg

Na skróty

Barbara Popielak 1942-2023 - Tego o Niej nie wiecie | HALINA DĄBROWSKA

13 grudnia 2023 roku odeszła od nas Barbara Popielak. Dla większości z nas „Basia” lub „pani Basia”. Osoba niezwykła. Pełna wspaniałych pomysłów, optymizmu, życzliwości, kochająca życie i ludzi. Urodzona organizatorka i promotorka Polski w naszym stanie. Przez dziesiątki lat w Kolorado aktywnie angażowała się w życie polonijne lokalnych organizacji, mi.in. w Polskim Klubie w Denver, Brighton-Ziębice Sister Cities, polskiej parafii pw. św. Józefa w Denver. Była założycielką Towarzystwa Przyjaciół Jana Pawła II, pomysłodawczynią wzniesienia pomnika polskiego Papieża przy bazylice NMP w Denver. Pani Basia była żarliwą katoliczką, przez wiele lat organizowała m.in. spotkania polonijne w Camp St. Malo, (które odwiedził JPII podczas swojej wizyty w Kolorado) i Drogi Krzyżowe w Mother Cabrini Shine.

Miała wielu przyjaciół w Kolorado, w innych stanach USA oraz w Polsce. Dużo ludzi zawdzięczało jej bezpośrednią pomoc w osiedleniu się w USA. Nikomu nie odmawiała wsparcia lub sama wychodziła z inicjatywą. Była naturalną estetyką, kochała piękne przedmioty i sztukę. Była promotorką artystów i wielokrotnie gościła w swoim domu w Parker muzyków z Polski. Jej piękny dom stał zawsze otworem dla Polaków.

W przeszłych latach, zanim osłabiły ją choroby pisała artykuły do „Życia Kolorado” lub zapraszała czytelników na wydarzenia, które cyklicznie organizowała. Przez długi czas wspierała finansowo nasz miesięcznik. Jej twarz zawsze była promienna. Będzie nam Jej bardzo brakować...

Poniżej wspominamy kochną panią Basię Popielak w tekscie autorstwa Haliny Dąbrowskiej, który opublikowaliśmy w 125 wydaniu ŻK, w październiku 2020 roku.

Kasia Hypsher



Tego o Niej nie wiecie

TEKST: HALINA DĄBROWSKA

Łagodne pagórki pokryte skąpym lasem i wypaloną trawą przecinają asfaltowe dróżki 
prowadzące do wolnostojących domów w Parker. Ten duży z łamanym czerwonym 
dachem i frontonem nawiązującym do polskich dworków to dom Barbary i Romana 
Popielaków. Mieszkają tu od 1992 roku. Przedtem były inne domy i różne miejscowości.

Listę Basi rozpoczyna miasteczko Bełz (od 1951 r. wcielone do Ukrainy), miejsce ojca kojarzone ze 
światowym szlagierem oraz 
Kopyczyńce koło Tarnopola, rodzinna miejscowość matki. Młody porucznik Feliks 
Dziecharski przyjechał pracować do Kopyczyniec. Poznał miejscową pannę Stefanię Domerecką. Pobrali się. Tu urodziła się Basia i jej starsza siostra Jadwiga. Trwała 
wojna. Młodzi Dziecharscy, szukając bezpiecznego schronienia, wyjechali z 
Kopyczyniec do Bełza. Polskiej ludności na wschodzie groziła zagłada. Kiedy w samo południe zamordowano naczelnika poczty i urzędników miejskich, dziadek Wincenty Dziecharski zawyrokował, że nie ma na co czekać. Wynajął dwa wagony towarowe na załadowanie 
dobytku. Zaniepokojeni Polacy z Bełza zdecydowali się uciekać. 
Brakowało miejsca w wagonach. Dołączono jeszcze dwa.

Dziadek Wincenty 
zadecydował wyrzucić niepotrzebne sprzęty jak stoły, krzesła, łóżka, a zabrać 
żywność, aparat rentgenowski i inne sprzęty medyczne, maszyny do szycia, wytwórnię 
butów. Dentysta doktor Jerzy Czerewko załadował cały gabinet dentystyczny. Rozpoczęła się kilkutygodniowa podróż na zachód.

Rodziny Dziecharskich, Czerewków i Czerwców wyładowały się w Bochni u wujka ojca Stanisława Katlewicza, który po ukończeniu konserwatorium we Lwowie został organistą w piętnastowiecznym kościele parafialnym pw. św. Mikołaja w Bochni z późnobarokowymi organami. Tu 5 maja 1944 roku urodził się brat Stanisław Dziecharski. Dzieciństwo Basi upłynęło spokojnie w przedszkolu prowadzonym przez zakonnice, gdzie bawiła się z Romkiem Popielakiem - przyszłym mężem, a potem w szkole podstawowej dla dziewcząt im. Kingi. Pod koniec podstawówki nauczycielka 
pytała uczennice o wybór szkół średnich. Większość szła do liceum ogólnokształcącego, bo ono otwierało drogę na studia. Cicha i spokojna koleżanka, córka pierwszego sekretarza partii, zamiarem pójścia do szkoły rolniczej 
w Dąbrowicy wywołała kaskadę śmiechu i kpin. Basia Dziecharska solidarnie powiedziała, że też wybrała szkołę rolniczą, w Nysie. Klasa uciszyła się. W mieście ciotki Basi wspaniale wyposażona szkoła rolnicza mieściła się w części zabudowań klasztornych. “Rolnik” zaliczał się do najlepszych szkół w Polsce. Basię przyjęto na podstawie egzaminu. Bardzo polubiła szkołę, ale zachorowała. Po półrocznym pobycie przeniosła się do liceum w Bochni.

Reminiscencje z tamtych czasów wróciły po latach. Basia 
przyjechała w odwiedziny do Polski. W powrotnej podróży do USA jechała samochodem do Frankfurtu. W Polsce były kłopoty z benzyną. Szwagier Stanisław Skowronek zdobył dwa kanistry paliwa, co miało wystarczyć do granicy. Niestety, na przejściu w Zgorzelcu
 zebrała się kilkukilometrowa kolejka samochodów. Odprawa celna i sprawdzanie dokumentów trwały do północy. Po odprawie Basia zapytała 
urzędnika, gdzie może wymienić dolary, bo musi kupić benzynę. Urzędnik odburknął, że tu nie jest kantor wymiany walut, tylko posterunek wojskowy ochrony 
pogranicza. Przysłuchujący się

Dziadek Wincenty 
zadecydował wyrzucić niepotrzebne sprzęty jak stoły, krzesła, łóżka, a zabrać 
żywność, aparat rentgenowski i inne sprzęty medyczne, maszyny do szycia, wytwórnię 
butów. Dentysta doktor Jerzy Czerewko załadował cały gabinet dentystyczny. Rozpoczęła się kilkutygodniowa podróż na zachód.

Rodziny Dziecharskich, Czerewków i Czerwców wyładowały się w Bochni u wujka ojca Stanisława Katlewicza, który po ukończeniu konserwatorium we Lwowie został organistą w piętnastowiecznym kościele parafialnym pw. św. Mikołaja w Bochni gdzie znajdują się późnobarokowe organy. Tu 5 maja 1944 roku urodził się brat Stanisław Dziecharski. Dzieciństwo Basi upłynęło spokojnie w przedszkolu prowadzonym przez zakonnice, gdzie bawiła się z Romkiem Popielakiem - przyszłym mężem, a potem w szkole podstawowej dla dziewcząt im. Kingi. Pod koniec podstawówki nauczycielka 
pytała uczennice o wybór szkół średnich. Większość szła do liceum ogólnokształcącego, bo ono otwierało drogę na studia. Cicha i spokojna koleżanka, córka pierwszego sekretarza partii, zamiarem pójścia do szkoły rolniczej 
w Dąbrowicy wywołała kaskadę śmiechu i kpin. Basia Dziecharska solidarnie powiedziała, że też wybrała szkołę rolniczą, w Nysie. Klasa uciszyła się. W mieście ciotki Basi wspaniale wyposażona szkoła rolnicza mieściła się w części zabudowań klasztornych. “Rolnik” zaliczał się do najlepszych szkół w Polsce. Basię przyjęto na podstawie egzaminu. Bardzo polubiła szkołę, ale zachorowała. Po półrocznym pobycie przeniosła się do liceum w Bochni.

Reminiscencje z tamtych czasów wróciły po latach. Basia 
przyjechała w odwiedziny do Polski. W powrotnej podróży do USA jechała samochodem do Frankfurtu. W Polsce były kłopoty z benzyną. Szwagier Stanisław Skowronek zdobył dwa kanistry paliwa, co miało wystarczyć do granicy. Niestety, na przejściu w Zgorzelcu
 zebrała się kilkukilometrowa kolejka samochodów. Odprawa celna i sprawdzanie dokumentów trwały do północy. Po odprawie Basia zapytała 
urzędnika, gdzie może wymienić dolary, bo musi kupić benzynę. Urzędnik odburknął, że tu nie jest kantor wymiany walut, tylko posterunek wojskowy ochrony 
pogranicza. Przysłuchujący się podróżny zaproponował sprzedaż benzyny. Polecił zatrzymać się na najbliższym parkingu dla transakcji. Zatrzymały się jeszcze dwa inne samochody z przyczepkami, pełne mężczyzn. Życzliwy nieznajomy nalał 
benzyny po korek i zaproponował poprowadzenie auta do Frankfurtu. Basia grzecznie odmówiła.

Po paru godzinach jazdy nieznajomy znowu się zatrzymał. Tym razem pomoc została przyjęta. Przedstawił się i z dalszej rozmowy wyniknęło, że chodzili do tej samej klasy szkoły rolniczej w Nysie. 
Dalsza podróż Basi była monitorowana przez szkolnego kolegę. W Liceum Ogólnokształcącym im. Kazimierza Wielkiego w Bochni Basi było trudno, bo w Rolniku na pierwszym roku nie miała łaciny, algebry, chemii i 
fizyki. Październik 1956, Gomułka, odwilż, przemiany.

W liceum założono drużyny harcerskie, żeńską i męską. Basiną prowadziła pani Krystyna Krzywdowa, pielęgniarka z przedwojenną harcerską duszą. Ogarnięta zapałem działalności druhna 
Barbara Dziecharska doszła aż do stopnia podharcmistrza. Przyboczny Romek Popielak był w drużynie Janusza 
Sondela, późniejszego profesora prawa rzymskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim. 
Harcerstwo dostarczało różnych przeżyć, a te najbardziej wspominane wiążą się z 
udziałem w obozach. Jeden z nich w Nowej Białej, przygranicznej wsi Spisza, został dobrze zapamiętany przez jej mieszkańców. Słowak żenił się z Polką z Nowej Białej. 
Harcerze zbudowali ogromną bramę. Od niej do kościoła po obu stronach drogi 
szeregi harcerek i harcerzy z polnymi kwiatami dodawały uroku weselnemu 
korowodowi. W świątyni śpiewano po polsku i po słowacku na znak braterstwa. Starosta weselny zaprosił wszystkich harcerzy na poczęstunek składający się z placków i beczki piwa. Basia, komendantka obozu, ofiarowała tę beczkę mieszkańcom Nowej Białej. Przez długi czas datowano wiejskie wydarzenia: to się działo przed albo po 
harcerskim weselu.


Po maturze Basia starała się o przyjęcie na polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. 
Nie udało się. Były wolne miejsca w Studium Nauczycielskim
w Krakowie. Poszła z postanowieniem ponownego ubiegania się o przyjęcie na uczelnię. Poziom nauczania, atmosfera, nowe kontakty zdecydowały o pozostaniu w studium. Później szukała pracy w Wydziale Oświaty w Bochni. Jednym z warunków przyjęcia było sugerowane przez pracownika wstąpienie do PZPR. Z pytaniem, czy 
to jest warunek niezbędny do zdobycia pracy, zwróciła się do pierwszego sekretarza 
partii w Bochni. Po tej wizycie nie było kłopotów ze znalezieniem etatu. Dostała w szkole podstawowej im. Kingi, do której sama kiedyś uczęszczała. W 1964 została 
zastępcą komendanta Hufca Bocheńskiego. 


Romek Popielak chował się bez ojca, który zginął w wypadku motocyklowym. Chłopak miał 
zaledwie trzynaście lat, a jego brat Andrzej osiem.
 Rodzina pomagała wdowie i sierotom. Otoczyli opieką 
Romka, studenta AGH na wydziale geologii. Kierunek studiów zasugerowała mu ciotka Barbara Błaszczyńska - wykładowca geologii na AGH, a także wujek Romka - Zdzisław Błaszczyński, absolwent wydziału metalurgii tej uczelni.

Basia i Romek znali się od dziecka. Spotkania i rozstania przeplatały niesione życiem wydarzenia. Rok 1965 zamknął je ostatecznie małżeństwem. Za radą profesora Stopy 
Roman podjął pracę w Lubinie, gdzie w oparciu o nowo odkryte bogate złoża miedzi 
powstawał okręg przemysłowy. Oferowano godziwe wynagrodzenie i dobre 
warunki mieszkaniowe.

Młodzi małżonkowie wyjechali do Lubina w kilka dni po ślubie. 
Żartowali, że podróż poślubną odbyli na budowę socjalizmu. 
Napływali ludzie z różnych stron. Nawiązywały się nowe znajomości, układy 
towarzyskie. Życie toczyło się wartko. Romek pracował pod ziemią, Basia w 
trzyzmianowej szkole podstawowej dla półtora tysiąca dzieci.

Coś zaczęło się dziać. Wujek Zdzisław, od lat sześćdziesiątych mieszkaniec Ameryki, przygotowywał ich do wakacyjnej podróży po USA. 
Załatwienie wszelkich formalności nie było łatwe. Romkowi zatrzymano paszport. Zdobyciem wiz skutecznie zajęła się Basia. Okazało się, że Romana obowiązuje 
dwuletni okres „zapominania” o pracy w kopalni miedzi ze względu na „metal strategiczny”, gdyż Uncle Sam mógł zapragnąć informacji.

Popielakowie przenieśli się do Bochni, gdzie 
rozpoczęli budowę drugiego piętra nad kamienicą teściowej. W Bochni 20 lipca 
1966 roku urodziła się córka Anna Magdalena. Powstała nowa trudność: nie pozwalano 
rodzinom na wyjazd. Załatwianie wiz i paszportów trochę trwało. Był rok 
1970. Wreszcie przyszła informacja o zgłoszeniu się do konsulatu USA w Poznaniu. Po 
krótkim oczekiwaniu wezwano Popielaków przed oblicze konsula. Przez tłumacza 
wyjaśnili, dlaczego chcą wyjechać na wakacje. Po przeglądnięciu papierów 
konsul zdecydował o wyjeździe tylko dwóch osób. Roman przygnębiony spuścił głowę. Basia dała mu kuksańca i powiedziała: „Co, będziesz temu baranowi, który ma władzę, pokazywał, że tak ci zależy?”

Urzędnik był wyjątkowo nieprzyjemny, rozczochrany, w 
niebieskiej porozpinanej pod szyją koszuli, siorbiący cały czas coś z uszczerbionego 
kubka. Basia poprosiła o czas do namysłu, bo gdyby jechała tylko z mężem, musiałaby załatwić opiekę dla córki. Wyszli do poczekalni na naradę. Nieoczekiwanie podeszła do nich tłumaczka i doradziła, żeby nie dawać odpowiedzi, tylko poczekać na konsula do poniedziałku, bo ten go zastępuje. Następnym razem Basia pojechała sama. Konsul trochę mówił po polsku, był 
przyjazny i pytał, czy ta śliczna dziewczynka Ania też chce jechać do Ameryki. 
Bez problemu podbił potrzebne dokumenty. Bardzo uradowana Basia popędziła do 
kwiaciarni po dwa bukiety dla konsula, który miał imieniny, i dla życzliwej pani tłumaczki.


26 listopada 1971 roku trójka Popielaków z biletami powrotnymi w garści za 70 tysięcy złotych i 400 dolarów, (pensja nauczycielska w tym czasie to 2 tysiące złotych) znalazła się na pokładzie Batorego. Trzynaście dni atrakcyjnej podróży 
przeniosło ich do Kanady do Quebec, gdzie czekali już wujostwo Danuta i Zdzisław 
Błaszczyńscy. 


Pierwszym etapem ich peregrynacji na amerykańskiej ziemi był gościnny dom wujostwa w Connecticut. Tu 5 sierpnia 1971 roku urodziła się druga córka Joanna Karolina. 
Roman pracował przez dwa lata w fabryce plastiku Avon na nocnej zmianie, a Basia w 
laboratorium dentystycznym Dentek w New Haven. Romek uczył się angielskiego, żeby 
jak najszybciej spożytkować dyplom z AGH, a Basia zawodu technika dentystycznego. 
Miała szczęście, że właścicielka laboratorium Kamila Siekierska, zatrudniając nowego pracownika, wprowadziła ją we wszystkie etapy produkcji złotych i porcelanowych koron, mostków i plomb.

Romek pracował w 
różnych przed-siębiorstwach, a zawsze w swoim zawodzie, w kraju i za granicą, w 
sumie w osiemnastu różnych państwach. Basia chodziła pieszo do pracy. Musiała przejść ciemnym tunelem pod ruchliwą autostradą. Okolica do złych nie należała, ale to miejsce nie było bezpieczne. Pewnego 
dnia poczuła, że ktoś za nią idzie. Przyspiesza kroku. Oddech omal na plecach. Do 
wylotu już blisko. Powinien tam czekać Roman wracający z nocnej zmiany. 
Nieznajomy nawiązuje rozmowę. Okazuje się, że jest asystentem profesora tutejszego uniwersytetu Yale. Może pomóc Romanowi w szukaniu pracy.

Znajduje ją w Północnej Karolinie w przedsiębiorstwie budowy dróg i mostów. Dobra płaca, wszędzie zieleń, przemili gospodarze - południowcy, warunki omal rajskie. Przenoszą się chętnie tym bardziej, że ich apartament w New Haven doszczętnie 
zniszczył pożar spowodowany nieostrożnością niańki Joasi.
 Niestety, po kilku latach przedsiębiorstwo zniknęło z rynku pracy.

Kolejna przeprowadzka. 
Tym razem do Idaho Falls w Idaho. Diametralna różnica. Krajobraz o dużej powierzchni lawowej, inni ludzie, żadnych Polaków. Roman dostał pracę w Pocatello na oddziale uniwersytetu w Boise, Basia w laboratorium dentystycznym Treasure Dental 
Laboratory. Pobyt w Idaho rozjaśnia radość z narodzin syna Jarosława Ignacego. Po 
jakimś czasie proponują Romkowi lepszą pracę, ale na północy i to w dodatku w 
Moscow Idaho. Tego już za dużo. Nie po to przyjechali do USA, żeby mieszkać w 
Moskwie.

Od lewej - Barbara Popielak, Andrzej Wacinski, gubernator Richard Douglas Lamm, państwo Hajder, Roman Popielak, styczeń 1982. Na koktajlu zebrano 9000 dolarów, które wysłano do Szwecji, a stamtąd szła pomoc do Polski

Oferta pracy dla Romana w Denver w Kolorado zjawiła się jak zbawienie. Andrzej Waciński, starszy kolega z AGH, i jego żona Elżbieta gościli Popielaków u siebie. Pomogli znaleźć 
dom, obwieźli po Kolorado. Sceneria górskiego krajobrazu, lokalna Polonia z licznymi 
powojennymi emigrantami, kościół św. Józefa, polski klub – dostarczyły tak dużo 
wzruszeń, że na pierwszej mszy polały się łzy. Popielakowa wyszła z kościoła, żeby nie
wzbudzać sensacji. „Po pięciu latach możemy rozmawiać po polsku już nie tylko w 
domu” - ucieszyła się.

Roman i Barbara Popielakowie - okolice Aspen, w tle Maroon Bells, Kolorado, 2005 poniżej - Sylwester w Polskim Klubie w Denver, 2000 | Zdjęcia: archiwum rodzinne

Kolorado stało się ich stanem domowym w 1978 roku. Basia dostała pracę w Cody 
Dental Laboratory w Denver. Po dwóch latach otworzyła swoje laboratorium Dentek of 
Colorado, które prowadziła przez dwanaście lat. Urodzona optymistka ujawniła swoje 
umiejętności. Szyła, gotowała, organizowała, zapraszała, pomagała, budowała, 
kupowała antyki. To chyba po mamie, bardzo zaradnej osobie, która nigdy się nie poddawała. Stefania Dziecharska ukończyła seminarium odzieżowe we Lwowie. Współpracowała z Jadwigą Grabowską, wyrocznią mody w Polsce okresu 
powojennego. Z dyrektorem Józefem Czerwcem i innymi zorganizowała Odzieżową 
Szkołę Zawodową w Bochni. Wieczorami prowadziła kursy kroju i szycia.

Popielakowa aktywnie uczestniczyła w pracach Klubu Polskiego w Denver. Przeszła przez wszystkie statutowe stanowiska, z prezesem włącznie. Jednym z jej ważnych dokonań było sprowadzanie do Denver artystów polskich odbywających tournée po USA. Odbierała ich z lotniska, organizowała pobyt, spotkania z publicznością, obwoziła po okolicy. Często gościli w ich domu. Trzydzieści pięć osób o znanych nazwiskach przewinęło się przez dom Popielaków w Denver, m.in.: Danuta Rinn, Jacek Fedorowicz z żoną, Jerzy 
Połomski, Irena Jarocka, Wojciech Siemion, Janusz Gajos, Natalia Kukulska z ojcem, Krzysztof Jaroszyński, Elżbieta Zającówna, Jan Kaczmarek, Jacek Kaczmarski, Seweryn Krajewski z żoną, Wojciech Cejrowski z 
ojcem, zespół Lombard, grupa cygańskich artystów i inni.


Na wieść 13 grudnia 1981 roku o stanie wojennym w Polsce Polonia początkowo zdrętwiała. Nie na długo. W kościele ogłoszono zebranie. Postanowiono zorganizować demonstrację. Zgłosiło się kilkanaście osób. Przewodniczyli dr Jan Krasoń i profesor Krawiec. Drukowano ulotki, malowano transparenty. Zapraszano gości - władze 
miejskie i stanowe, związki zawodowe z Pueblo, przedstawicieli archidiecezji z Denver i Colorado Springs. Wysyłano zawiadomienia do lokalnych dzienników.

Najwięcej 
informacji o rozwijającej się sytuacji w Polsce przychodziło ze Szwecji. Urządzono 
cocktail party w siedzibie gubernatora. Richard Lamm zaszczycił swoją obecnością 
spotkanie. Zebrano 9000 dolarów, które wysłano na potrzeby Solidarności. W Wigilię 23 
grudnia 1981 roku urządzono demonstrację. Setki ludzi poparły Polaków.


Ważnym wydarzeniem kulturalnym w życiu Polonii była wystawa gobelinów z Polski. 
Pomysł pojawił się nieoczekiwanie podczas zwiedzania wystawy prac uczniów Liceum 
Plastycznego w Wiśniczu. Basia zawsze lubiła tkaniny. Umie nawet tkać. W Wiśniczu zachwyciły ją gobeliny, kilimy, makaty, tkaniny. Postanowiła część tych zbiorów pokazać 
publiczności w Denver i zaprosić nauczycieli i uczniów. Przyjechała grupa z 
Polski: dyrektor Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Wiśniczu Jan 
Święch, profesor tkactwa Włodzimierz Dominiak i dwie uczennice Magdalena Jach i 
Joanna Michałowicz.

Wysiłek organizacyjny był ogromny. Popielakowa pojechała do 
Krakowa i załatwiła wszystkim wizę wjazdową do USA, zezwolenie na wywiezienie dzieł
 sztuki, ubezpieczenie tkanin i transport. W Denver znalazła miejsce na ekspozycję w 
Tivoli za 200 dolarów i ubezpieczyła wystawę za następne 200. Kilka osób pomagało w 
zainstalowaniu, w tym znany historyk i kolekcjoner polskiego malarstwa Stanley Cuba. 
Od 10 lipca 1989 roku wystawa gobelinów była oglądana z dużym zainteresowaniem. Społeczność polonijna dowiedziała się o pięknej sztuce produkcji gobelinów, a amerykańska - o istnieniu Polonii w Denver. Sporo eksponatów sprzedano, co pokaźnie wzmocniło budżet szkoły. W prowadzeniu wystawy bardzo pomogła pani 
Tamara Proch.

Popielakowa aktywnie uczestniczyła w pracach Klubu Polskiego w Denver. Przeszła przez wszystkie statutowe stanowiska, z prezesem włącznie. Jednym z jej ważnych dokonań było sprowadzanie do Denver artystów polskich odbywających tournée po USA. Odbierała ich z lotniska, organizowała pobyt, spotkania z publicznością, obwoziła po okolicy. Często gościli w ich domu. Trzydzieści pięć osób o znanych nazwiskach przewinęło się przez dom Popielaków w Denver, m.in.: Danuta Rinn, Jacek Fedorowicz z żoną, Jerzy 
Połomski, Irena Jarocka, Wojciech Siemion, Janusz Gajos, Natalia Kukulska z ojcem, Krzysztof Jaroszyński, Elżbieta Zającówna, Jan Kaczmarek, Jacek Kaczmarski, Seweryn Krajewski z żoną, Wojciech Cejrowski z 
ojcem, zespół Lombard, grupa cygańskich artystów i inni.


Na wieść 13 grudnia 1981 roku o stanie wojennym w Polsce Polonia początkowo zdrętwiała. Nie na długo. W kościele ogłoszono zebranie. Postanowiono zorganizować demonstrację. Zgłosiło się kilkanaście osób. Przewodniczyli dr Jan Krasoń i profesor Krawiec. Drukowano ulotki, malowano transparenty. Zapraszano gości - władze 
miejskie i stanowe, związki zawodowe z Pueblo, przedstawicieli archidiecezji z Denver i Colorado Springs. Wysyłano zawiadomienia do lokalnych dzienników.

Najwięcej 
informacji o rozwijającej się sytuacji w Polsce przychodziło ze Szwecji. Urządzono 
cocktail party w siedzibie gubernatora. Richard Lamm zaszczycił swoją obecnością 
spotkanie. Zebrano 9000 dolarów, które wysłano na potrzeby Solidarności. W Wigilię 23 
grudnia 1981 roku urządzono demonstrację. Setki ludzi poparły Polaków.


Ważnym wydarzeniem kulturalnym w życiu Polonii była wystawa gobelinów z Polski. 
Pomysł pojawił się nieoczekiwanie podczas zwiedzania wystawy prac uczniów Liceum 
Plastycznego w Wiśniczu. Basia zawsze lubiła tkaniny. Umie nawet tkać. W Wiśniczu zachwyciły ją gobeliny, kilimy, makaty, tkaniny. Postanowiła część tych zbiorów pokazać 
publiczności w Denver i zaprosić nauczycieli i uczniów. Przyjechała grupa z 
Polski: dyrektor Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Wiśniczu Jan 
Święch, profesor tkactwa Włodzimierz Dominiak i dwie uczennice Magdalena Jach i 
Joanna Michałowicz.

Roman i Barbara - sierpień 2007

Wysiłek organizacyjny był ogromny. Popielakowa pojechała do 
Krakowa i załatwiła wszystkim wizę wjazdową do USA, zezwolenie na wywiezienie dzieł
 sztuki, ubezpieczenie tkanin i transport. W Denver znalazła miejsce na ekspozycję w 
Tivoli za 200 dolarów i ubezpieczyła wystawę za następne 200. Kilka osób pomagało w 
zainstalowaniu, w tym znany historyk i kolekcjoner polskiego malarstwa Stanley Cuba. 
Od 10 lipca 1989 roku wystawa gobelinów była oglądana z dużym zainteresowaniem. Społeczność polonijna dowiedziała się o pięknej sztuce produkcji gobelinów, a amerykańska - o istnieniu Polonii w Denver. Sporo eksponatów sprzedano, co pokaźnie wzmocniło budżet szkoły. W prowadzeniu wystawy bardzo pomogła pani 
Tamara Proch.

19 lipca Roman Popielak leciał na spotkanie do Chicago. Żona pożegnała go rano i popędziła na wystawę. Tam dostała telefon od córki Ani, że tata 
miał wypadek, ale jemu nic się nie stało. Basia zapytała, w jakim stanie jest auto. W odpowiedzi córki: “Tata nie rozbil samochodu, tylko samolot”. Zginęły 183 osoby, a 113 się uratowało. Roman wyszedł z katastrofy z małym odpryskiem kości w stopie. 


Po wystawie Basia zorganizowała grupie z Wiśnicza wycieczkę do Arizony i Nowego Meksyku. Artystów zachwyciło Santa Fe. Odmienność krajobrazu, koloryt, zwiedzanie indiańskich pueblo wywarło wpływ na sztukę artystów.

Barbara Popielak kocha ludzi, z łatwością nawiązuje kontakty. Pomogła zagospodarować się w Kolorado osiemnastu rodzinom. Jest dumna, że nikt jej nie zawiódł. Wszyscy osiągnęli 
sukcesy.


W Niedzielę Palmową 1992 roku Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił VIII Światowy 
Dzień Młodzieży w Denver.
 Ta wiadomość zdopingowała Polonię. Wyremontowano szkołę, usunięto starą 
olbrzymią kuchnię, zbudowano dodatkową łazienkę na parterze. W Niedzielę Palmową 
1993 roku arcybiskup James Francis Stafford zorganizował próbny zlot młodzieży. Diecezja 
przygotowywała się do tego w cotygodniowych spotkaniach. Na jednym Basia zaprezentowała polską palmę złożoną z bazi i kwiatów oraz zdjęcia kilkumetrowych palm z Lipnicy Murowanej. Arcybiskupa zainteresowały te palmy. 
Ksiądz proboszcz Jan Mucha ogłosił, że potrzebne są bazie. Parafianie 
przynieśli ich bardzo dużo. Wystarczyło na 200 małych palm, a trzymetrowe były ozdobą procesji. Z trzech kościołów szły procesje na spotkanie w nowo wybudowanym Convention Center. Grupę europejską z Bazyliki Niepokalanego 
Poczęcia prowadził arcybiskup Stafford w otoczeniu młodzieży w krakowskich strojach, w ręku niósł polską palmę. 


Pomnik Jana Pawła II przed katedrą NMP w Denver powstał z incjatywy Barbary Popielak

Przyjazd Papieża Jana Pawła II do Denver na VIII Światowy Dzień Młodzieży w sierpniu 1993 roku wyzwolił wśród Polonii wielki entuzjazm i pokłady energii. 
Gromadzono żywność dla młodzieży z Polski, przygotowywano posłania. Pan Jacek Szynakiewicz zdobył listę uczestników z Polski i według niej rozdzielano przybyszów na kwatery. Pan Stefan Futro zorganizował w Polskim Klubie 
kwaterę dla harcerzy. Było więcej chętnych do goszczenia niż pielgrzymów. Liczyły się 
każde ręce, każdy dar serca.

Do rozlicznych zadań Basi należało gotowanie dla goszczonych u siebie osiemnastu pielgrzymów. Zorganizowała w swoim domu spotkanie dyrektorów i prezesów Fundacji Jana Pawła II. Zebranie swoją obecnością zaszczycili nuncjusz apostolski Józef Kowalczyk, biskupi Adam Maida i Szczepan Wesoły. Byli obecni członkowie Oddziału Fundacji w Denver. 


W 2006 roku Popielakowa podczas pobytu w Polsce pojechała z siostrą Jadwigą do 
Ludźmierza, Sanktuarium Królowej Podhala, gdzie modliła się o szczęśliwy przebieg 
czekającej ją operacji serca. Siostra specjalnie ją tam zawiozła, żeby pochwalić się 
wspaniałymi stacjami Drogi Krzyżowej wyrzeźbionej w białym karraryjskim marmurze. 
Wzruszyło to ją i zachwyciło. Stacje wyrzeźbił absolwent Akademii Sztuk Pięknych w 
Krakowie Jacek Osadczuk, wnuk ukochanej cioci Kasi z Nysy. Przed Basią pojawiła się
wizja zmaterializowania talentu rzeźbiarza wykonaniem pomnika papieża Jana Pawła II 
dla Denver.

Odwiedziła rzeźbiarza w Ustrzykach Dolnych, omówiła wstępnie warunki. 
Komitet budowy pomnika powołany przy Towarzystwie Przyjaciół Fundacji Jana Pawła
II przejął koordynację wszystkich prac i spraw związanych z powstaniem pomnika. Dla 
Popielakowej były to dwa lata ciężkiej pracy zakończonej odsłonięciem i 
poświęceniem 17 maja 2009 roku przez arcybiskupa Diecezji Denver Charlesa 
Chaputa i księdza Grzegorza Ciocha.


Pomnik Jana Pawła II przed Katedrą Niepokalanego Poczęcia w Denver 
wykonany przez rzeźbiarza Jacka Osadczuka i odlanego ze spiżu przez Piotra 
Piszczkiewicza jest świadectwem obecności polskiej społeczności oddającej hołd Wielkiemu Polakowi.

Basia Popielak prezesuje Towarzystwu Przyjaciół Fundacji Jana Pawła II założonej w Denver w 1986 roku przez mecenasa Franciszka Procha. Organizowane przez 
Towarzystwo imprezy i akcje przypominają i utrwalają myśli papieskiego nauczania. 
Najważniejsze to stacje Drogi Krzyżowej na stokach wąwozu klasztoru Matki Cabrini w 
Golden, Pol-Ski- Fun, impreza narciarska w Arapahoe Basin na początku kwietnia i 
pielgrzymka do Camp Saint Malo w sierpniu, gdzie Jan Paweł II w 1993 roku 
odpoczywał przed spotkaniem z młodzieżą.


Pani Tamara Prochowa i Barbara Popielakowa w 1988 roku pojechały do Rzymu na zjazd prezesów Towarzystw z całego świata z okazji dziesięciolecia pontyfikatu. Uczestniczyły
 w audiencji na Placu Świętego Piotra. Szukając miejsca w sekcji polskiej, zapytały sąsiada, czy krzesła obok niego są wolne. Odpowiedział z przykrością, że nie. Pojawiła się mama sąsiada. Wywiązała się rozmowa o przyjeździe z Denver, a sąsiadka z radosnym okrzykiem zapytała, czy jest może Basią Popielak z Kolorado. Co za spotkanie!

Janina Oleksy z Wołowa, z panieńska Domerecka, miała dziadków Apolonię 
i Stanisława Domereckich, tych samych co Basia. Kuzynka wzniosła ręce ku górze i ze łzami w oczach dziękowała Maryi Najświętszej za wysłuchanie jej modlitw. Okazało się, że młody człowiek, jedyny syn, wyjechał do Włoch 
w zawierusze stanu wojennego. Udawało im się utrzymywać sporadycznie kontakt. Na 
wiadomość, że dostał wizę do USA, wpadła w panikę. Nikogo w Stanach nie mieli, a syn miał tylko 20 lat. Udało się jej przyjechać do Rzymu i oto usiadła obok znanej 
tylko z opowiadań kuzynki. Tajemnice wyjaśniał fakt, że Janina uczestniczyła w 
pogrzebie ostatniego brata jej ojca, wujka Kazika Domereckiego, i tam spotkała siostrę zmarłego - matkę Basi, od której dowiedziała się o rodzinie w USA w 
Kolorado. Czy można to nazwać cudem czy zbiegiem okoliczności? Na Placu Świętego Piotra gromadziło się wtedy około 4000 pielgrzymów.

Basię interesowały antyki. Zbieractwo to część jej egzystencji. Czego nie mogła pomieścić w domu, lokowała w magazynie. Tam też znalazł się włoski komplet mebli stołowych z 1886 roku okazyjnie kupiony na likwidacji sklepu z antykami. 
Jego wyeksponowanie wymagało odpowiedniego miejsca. Dom w Littleton był za mały. Basia szukała większego dla akomodacji ślicznej 
jadalni. Ceny takich domów przekraczały możliwości Popielaków. Myśl o budowie wydawała się żartem. Agentka nieruchomości pomogła kupić pięcio akrową działkę. Basia znalazła gotowy plan za jedyne 400 dolarów. Budowa domu 
kosztowała 235 tysięcy.

W grudniu 1992 roku Popielakowie przeprowadzili się do 
nowego domu, dużego, zapełnionego antykami z różnych epok, obrazami. Sporo tu eksponatów przywiezionych z Polski. Dom z duszą. Jacek Fedorowicz żartował, że Popielakowa obudowała meble domem.

Kolekcjonerstwo dla niej to nie tylko 
gromadzenie, ale wiedza z tym związana. I dlatego w wieku 56 lat ambitnie podjęła 
studia na Arapahoe Community College. Początki do łatwych nie należały. Były momenty 
krytyczne. Ale później Basia poszybowała i zaliczyła 85 kredytów. Studentka Barbara 
Popielakowa miała 59 lat, odbierając dyplom w kierunku interior design.
 Codzienną pracą, podejmowaniem różnych zadań i projektów ułożył się portret osoby zaskakującej pomysłami, zmieniającej otoczenie na lepsze i trwałe.
 Pełna odwzajemnianego szacunku i miłości w otoczeniu licznej rodziny, choć zdrowie 
już nie to, Barbara Popielakowa patrzy z ufnością w przyszłość, wyznając swoje motto: „Lowering my expectations has succeeded beyond my wildest dreams.”

W zanadrzu ma jeszcze trzy ambitne projekty, ale o tym sza... żeby nie zapeszyć.

tekst: Halina Dąbrowska

Tekst pochodzi z 125 wydania Życia Kolorado (październik 2020)

Katarzyna Hypsher