Herbata czy kawa? - z cyklu: Poezji nikt nie zji - Zofia Tadla | WALDEK TADLA
Na próżno jest dzisiaj szukać poezji tej Damy, bo była Ona zaledwie jedną z nas. Bogobojną, skromną ale nade wszystko dobrą i szlachetną duszą. Być może właśnie dlatego nie zapisała się trwale na kartach literackiej historii. Nie umiała rozpychać się łokciami jak robili to inni. Była autentyczna i prawdziwa, sławy nie żądna. Jej doczesnym celem było - żyć godnie i zgodnie. Tyle i tylko tyle – dla wielu wręcz nieosiągalne. Od serca czule pisała, a swych wierszy rymować nie chciała - Zofia Tadla, prywatnie - moja Ciocia. Przez życie przeszła jak wiatr, który rześko smagał spocone czoła żniwiarzy, lub jak łyk studziennej wody, który koił ich pragnienie. Kto zapamiętał wiatr i wodę? Chyba tylko natrętnie głośne milczenie. Lecz teraz już cichutko… bo była Ona zaledwie jedną z nas.
To ona
Kobiety słońcem malowane przy żniwach
Dźwigające swój trud do kościoła
Na ofiarny stół – były więcej niż piękne
W oczach mężów podziw
Nie wyrażony nigdy słowem
To ona wstawała o świcie
By budować gmach jego życia
Kariatyda podpierająca wszystko
Co chciało runąć
Słowo
Niepotrzebny nikomu poeta
Napisał nikomu niepotrzebny wiersz
Wszyscy potrzebni ludzie śpią
A on szuka słowa na puentę
Już trzeci kur pieje a słowo
Gdzieś w kącie się śmieje
I cieszy się skrycie że poeta jest gotów
Szukać je choćby całe - niepotrzebne życie
*
Była na wskroś inna. Kiedy myślę o niej zamykam oczy; widzę piękno i spokój. Sam się do siebie uśmiecham, bo wiem, że zbliżają się ku mnie delikatnie brzmiące nuty. Innym razem, w przestworzach mojego umysłu rozpościerają się wizje sielskich ogrodów. Miodem i mlekiem płynąca - wieś Gać. Kwitnące do nieba malwy, polne chabry i kąkole. Krwiście czerwone maki, w odwiecznym kontraście soczystej zieleni traw. Złociste łany zboża ścieliły się tuż za ogrodem. Dopiero gdzieś tam, hen w oddali zlewały się z błękitem nieba. Falowały przy tym spokojnie, w powiewach wiatru, w promieniach słońca i w cieniach pierzastych chmur. Pośrodku tego wszystkiego była Ona; dystyngowana i miła zarazem. Uprzejmie podaje mi trójkącik ciepłej szarlotki z prodiża, bieluśkim cukrem pudrem posypaną. Porcelanowy talerzyk, srebrna łyżeczka, jem ze smakiem. Do popicia zimny kompot z kwaśnego agrestu i czerwonych porzeczek. Delikatnie uśmiechnięta, troskliwa, dba o mój komfort i dobrostan. Nasze zmysły mami słodka woń fioletowej maciejki. Pływamy w niej aż do zmroku. Zapada noc. Leniwy kot miękko przeskoczył ze studni na ganek, przeciągną się niczym struna i odszedł w siną dal. Kurtyna dnia powoli opada w dół. Atramentowe niebo zalewa widnokrąg i wypełnia mrokiem zmęczony dzień. Jawa zamienia się w sen. Mam 9 lat i boję się nocy, a Ona do snu czule mi gra Chopina.
Dom mojego dzieciństwa
Pod sercem moim Dom wyrasta
Otoczony drzewami, kwitną czereśnie
Namiot nocy utkany gwiazdami
Kwitną jabłonie i bez pod oknem
Dym ulatuje z komina
To już jesień, już zima
Puszysty śnieg dom otula
Mróz firanki haftuje
Na ciepłym piecu kot wróży nam
Wędrowanie w mroźną noc.
*
Była na wskroś inna. Kiedy myślę o niej zamykam oczy; widzę piękno i spokój. Sam się do siebie uśmiecham, bo wiem, że zbliżają się ku mnie delikatnie brzmiące nuty. Tym razem miejski gwar, który burzy święty spokój duszy. To nie my. Pośpiech ulicznego tłumu w pogoni za życiem bogatym. Wszechobecna materia zawłaszcza ludzką świadomość. Więcej i więcej, w bezustannym wyścigu po więcej. Progres. Wszak wczoraj była tu wojna, a dzisiaj; chodniki, mosty i wysokie do nieba wieżowce. Ciasne mieszkania i ciepła woda w kranach. Tymczasem my rodzimy się, edukujemy, pracujemy i umieramy. Po drodze wita nas świetlisty neon – Dobry wieczór we Wrocławiu. Centralny dworzec otwiera gwar tętniącego życiem miasta. Szkoły, fabryki, teatry, koleje. To nie my się śpieszymy, to zatłoczony pociąg, który wiezie nas turkocząc. Potem to samo robi nam tramwaj. Jedziemy donikąd. Jednak wtedy, wydaje się to być dla nas niezmiernie ważne. Dzisiaj już tego nie pamiętamy. Ze wsi do miasta, czy jakoś tak? Progres. Silni i młodzi. W wyścigu trwamy, namiętnie kochamy, wzrastamy. Dyplom. Muzyczna edukacja, której uwieńczeniem był spektakl operowy. Wielka gala. Stanisław Moniuszko i jego arcydzieło - Flis. Sala koncertowa Radia Wrocław przy ulicy Karkonoskiej. Tłumy rządne kultury. Siedzenia wypełnione po same brzegi, już na godzinę przed rozpoczęciem opery. Na jednym z nich siedzę ja, mam 6 lat i bukiet róż. Orkiestra symfoniczna stroi smyczki. Pośrodku tego wszystkiego była Ona; z batutą w ręku - dyrygentka, dystyngowana i miła zarazem. Śliczna i powabna. Delikatnie uśmiechnięta, w dźwiękach zatopiona, na swojej orkiestrze uważnie skupiona. W tej życia dźwięcznej chwili, młoda dusza odnajdzie swą pasję. W tym dniu, wraz z nią odlecieliśmy w świetlisty kosmos – moniuszkowskich nut. Oderwaliśmy się od miejskiej szarości i próżnego dzieciństwa. Odlecieliśmy w duchowe spełnienie. Zaraz potem były niekończące się oklaski, aksamitna kurtyna, prowadzące na scenę ogromne schody i czerwone róże. Pamiętam pokułem się kolcami, ale to Ciocia płakała.
Pochwała instrumentów
Wieczór nadchodzi już wiem że życie moje
Przemknęło szybko jak błyskawica
Śpieszę złożyć Ci Panie dzięki
Za altówki wiolonczele i flety
Za anielski głos skrzypiec
Być może odróżniałabym kukanie kukułki
Od ryku wołu nie znając dźwięku harfy
Być może uszy przepełnione
Wszechobecnym złorzeczeniem
Miałabym głuche na puls klawesynu
Wola Twoja nie na próżno kierowała
Ręką człowieka budującego przez tysiące lat
Przedmioty w których nie ma ziarna zła - niepokalane
Mogłam w chwilach skupienia zanurzyć się
W czystych dźwiękach jak w źródle
***
Zofia Tadla urodziła się 9 czerwca 1937 roku w Gaci, wsi położonej w powiecie przeworskim. Spędziła tam wczesne lata swojego życia, po czym wyjechała do Wrocławia, gdzie ukończyła studia muzykologiczne w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej. Jej pracą dyplomową był udział w operze Stanisława Moniuszki – Flis. W przedstawieniu tym dyrygowała wrocławską orkiestrą symfoniczną. Była także wirtuozem pianina, instrument ten wszędzie za nią podążał. Nawet pod strzechy, a może przede wszystkim… pod strzechy. Wielkomiejski zgiełk nigdy nie wypełnił jej duchowych potrzeb. Kochała Boga, naturę i ludzi. Była kustoszem sztuki, której deficyt był zauważalny w małych miastach i wsiach. Aby to zmienić, z tytułem magisterskim postanowiła powrócić w rodzinne strony. Oddała się temu co kochała najbardziej. Z wielką pasją pracowała jako pedagog w szkołach na Podkarpaciu. Uczyła muzyki, gry na instrumentach, prowadziła teatry amatorskie, a jak trzeba było to nawet… orkiestrą dyrygowała. Była osobą skromną, ciężko pracującą ale przede wszystkim niezwykle wrażliwą. W tajemnicy przed światem, całe swoje życie „pisała wiersze do szuflady”. Były one formą komunikacji autorki z jej bliższym i dalszym otoczeniem. Prostota i ludowy kunszt tego przekazu urzeka. Wiersze budowane są w stylistyce potocznej mowy. Nie ma w nich dbałości o rym. Dzięki temu zabiegowi forma przekazu jest bezpośrednia i szczera. Pomaga nam zrozumieć zachwyt poetki nad otaczającym ją światem. Zofia Tadla w swoich wierszach opisuje porządek boskiego stworzenia. Bóg jest konstruktorem i zarządcą wszystkiego co żyje. Jest mu za to niezmiernie wdzięczna. Jej poezja, muzyczna egzystencja oraz troska o świat jest wyrazem wdzięczności za otrzymane łaski. Jak również swoistym preludium spełnienia w drodze do wieczności.
Po długiej i ciężkiej chorobie Zofia Tadla wypełnia swoją ziemską misję. 3 września 2001 roku w jednym z rzeszowskich szpitali odeszła do Domu Pana. W roku 2021, czyli równo 20 lat od śmierci poetki, na strychu rodzinnego domu w Gaci, na dnie szuflady, w tekturowej teczce pani Katarzyna Michno odnajduje zbiór 40 wierszy Zofii Tadli pisanych na przestrzeni 30 lat. Cały ten skarb zostaje opublikowany i wydany w formie książkowego albumu w roku 2021. Każdy z wierszy został profesjonalnie zilustrowany przez pasjonatów Rzeszowskiego Stowarzyszenia Fotograficznego. Plenery zdjęciowe odbyły się w rodzinnym domu poetki, w Gaci. Album został zatytułowany bardzo znamiennie: „Zofia Tadla – Z innej gliny”.
Z innej gliny
Jak to jest Panie Boże
Ktoś kto skrzywdził mnie bez powodu
Chwyta za Twój płaszcz
Odpycha mnie łokcie ma twarde
Czyżbyś rozdawał posady
Otoczył się murem okrzyków
Rodem z Forum Romanum
Jakże zawołam -
Od wrogów moich zachowaj mnie
Jak powiem że w życiu moim
liczyła się tylko uczciwość
Jak to jest Panie Boże
Jedni są odporni na świat
Wszystko im się mnoży
A mnie ulepiłeś z jakiejś innej gliny
Duszę tchnąłeś wrażliwą
Trwożną a nieustępliwą
I wypuściłeś ze swoich Boskich Rąk
Wzniosłam się
I spadłam
Czy mogłam inaczej żyć?
Nie mogłam
I nie chciałam
Z.T. 1995r