Zycie Kolorado
Blog 6_24.jpg

Na skróty

YIPPEE KI YAY! | Halina Dąbrowska

Pioneer Day, Florence w Kolorado. Zdjęcia: Florence CO/FB

To motto tegorocznego, dziewięćdziesiątego czwartego z kolei Dnia Pioniera obchodzonego 17 września we Florence w Kolorado. „YIPPEE KI YAY” tak na prawdę nic nie znaczy. Jak podaje Urban Dictionary jest to stare powiedzenie, „american cowboy expression” wyrażające zadowolenie, radość, podniecenie. Językoznawcy, rozbierając na drobne elementy poszczególne wyrazy, doszukują się ich pochodzenia w wyrażeniach używanych już w XIV wieku. Ale po co ta cała etymologia, kiedy „YIPPEE KI YAY” brzmi fajnie. Coś jak nasze: rym cym cym, hehe, hurra, sratatata i już wszyscy wiedzą, o co chodzi!

Organizatorzy wyborem tego hasła chcieli przywołać koloryt i klimat tamtych czasów, bowiem w tym roku obchody Dnia Pioniera przypadają w sto pięćdziesiątą rocznicę powstania miasta. W 1872 roku James McCandless na zakupionej przez siebie ziemi polecił rozplanowanie nowej osady. Inżynier geodeta T.S. Brandegee zasugerował nazwanie jej imieniem małej córki Jamesa Florence. I tak mamy Florence w Kolorado, jedną z 34 miejscowości o tej nazwie istniejących na terenie kraju.

Tegoroczny Dzień Pioniera ubogacony został wydaniem książki „Florence 1890-1990” w serii Image of America. A to, że Florence leży na terenie Dzikiego Zachodu nie podlega dyskusji. Old West, Far West, Wild West określa zachodnie Stany US, najogólniej na zachód od Missisipi i odnosi się do XIX i pierwszej dekady XX wieku.

Dziki Zachód - Kto nie śledził z wypiekami na twarzy przygód Old Shatterhanda i Winnetou - mitologii pióra Karola Maya obdarzonego wyobraźnią, która przekraczała rzeczywistość. Do Ameryki May przyjechał dopiero po napisaniu swoich książek. Dziki Zachód - postrzępione wierzchołki gór, piaski, preria, zasadzki, potyczki i bitwy z czerwonymi, polowania na bizony, dyliżanse, kawaleria, strzały w biały dzień na głównej ulicy miasteczka i zwycięzca, koniecznie w białym kapeluszu idzie do saloon, wypija whiskey, a o resztę zadba już madame, doświadczona życiowo kobieta i pośle go do pokoju z rozchichotaną panienką.

Napady na banki, ucieczki, pogonie. A po trzech dniach tropienia marshall w czystej koszuli i muszce zaskakuje i pojmuje przestępcę. Za każdym rogiem czai się śmierć. Bezprawie, hazard, porwania i Dean Martin wyśpiewujący w piosence „Rio Bravo” tęsknotę za słodkim powrotem do domu.

To literatura, filmy, komiksy, dime-novels są środkami poznawczymi kształtującymi nasze wyobrażenia o Dzikim Zachodzie i kreującymi bohaterów tamtych czasów. A rzeczywistość?

Kolonizację Ameryki Północnej po jej odkryciu przez Krzysztofa Kolumba w 1492 roku rozpoczęli Hiszpanie w jej południowej części, zakładając w 1565 roku na Florydzie miasto Saint Augustine. Natomiast Anglicy zagospodarowali wschodnie wybrzeże, posuwając się w głąb lądu zaledwie na tysiąc mil w ciągu prawie dwustu lat. Sytuacja zmieniła się radykalnie w 1803 roku po odkupieniu przez rząd Stanów Zjednoczonych Luizjany od Francuzów, a następnie nabyciu Florydy, zajęciu Teksasu, Kalifornii, Oregonu, Nowego Meksyku. Terytorium państwa powiększyło się. O jego bezkresnym wnętrzu obrosłym legendami krążyły najdziwniejsze opowiadania. Ekspedycja Lewisa i Clarka w latach 1804-1806, która dotarła do wybrzeża Pacyfiku, Zebulona Pike’a, który spenetrował Kolorado w 1806 roku, późniejsze podróże Johna Fremonta nazywanego Great Pathfinder - Wielkim Podróżnikiem, dostarczyły wiadomości o tym pięknym, bezkresnym, ale i pełnym niebezpieczeństw obszarze. Pozwalały na rozbudzenie wyobraźni i otwierały możliwości spełnienia marzeń. Na zachód ruszyła fala osadników z całego świata. Jedni jechali z nadzieją na znalezienie miejsca lepszego życia, inni dla szybkiego wzbogacenia się lub znalezienia spokoju czy przeżycia przygody, zdobycia sławy. Amerykańska ziemia była bardzo tania i mógł ją kupić każdy, mający ukończone 21 lat życia, po dziesięć dolarów za sześćdziesiąt pięć hektarów.

Konflikt z rdzennymi mieszkańcami tych ziem był nieunikniony. Biali szybko zorientowali się, że źródłem wzbogacenia się mogą być bizony. Kula kosztowała 25 centów, a za skórę płacono 3 dolary. Ocenia się, że około 1800 roku pogłowie bizonów wynosiło około 60 milionów sztuk. Indianie, których bytowanie było organicznie związane z tymi zwierzętami, polowali na nie w miarę potrzeb. Biali, dysponując bronią i końmi, zabijali je masowo. Ikona Dzikiego Zachodu Buffalo Bill Cody szczycił się, że z jego ręki padły 4282 bizony. Dla samego zabijania urządzano zawody, kto więcej upoluje w określonym czasie. Organizowano ekskluzywne polowania dla znanych i bogatych, jak np. Aleksego Aleksandrowicza z rodu Romanowów. I tylko skóry miały wartość dla polujących. Mięso czasami dostarczano dla robotników budujących linie kolejowe. Pod koniec wieku na preriach ostało się tylko 25 sztuk tych pięknych, potężnych zwierząt. Niektórzy ranczerzy mieli małe hodowle i to pomogło w odbudowaniu pogłowia wizytówki Ameryki Północnej.

W 1841 roku pierwszy kryty wagon dotarł to Oregonu. Odkrycie złota w Kalifornii w 1848-9 spowodowało, że na szlak ruszyło 176 tysięcy ludzi. Rozpoczęła się wielka wędrówka ludów. Wielu z nich nie dotarło do celu, a tylko nieliczni stali się bogatymi. Nikt nie wie, ilu Indian zamieszkiwało Stany przed przybyciem białych. Według jednych 18 milionów, inni mówią o czterech. Ich liczba obecnie wynosi około miliona. W XVI wieku hiszpańscy kolonizatorzy przywieźli na kontynent amerykański nieznane tu zwierzęta, konie i krowy. Stada bydła pasły się na pastwiskach w Meksyku. Hodowla rozpowszechniła się w Teksasie i Kalifornii. W ciągu dziesięcioleci drogą krzyżówek wyhodowano rasę bydła mięsnego longhorn powszechną w Teksasie. Rozwój hodowli zaspokoił potrzeby lokalnego rynku, a nadwyżki starano się przetransportować do innych regionów. Opłacało się przepędzać bydło do stacji kolejowych w Kansas, Nebrasce, Wyoming. W latach 1865-1880 przepędzono ponad 4 miliony krów. Parali się tym Murzyni, Meksykanie, rdzenni Amerykanie - zdrowi, silni, znakomicie jeżdżący konno.

Kowboje ubierali się w drelichowe spodnie, skórzane ochraniacze na nogi, kapelusze z dużym rondem - stetsony, buty z cholewami, ostrogi i zawiązane na szyi kolorowe chusty. No i jeszcze siodło, lasso i kolty, najlepiej te produkowane przez Samuela Colta. „Bóg stworzył człowieka, Samuel Colt sprawił, że wszyscy ludzie są sobie równi” - powszechnie powiadano. Praca była ciężka i niebezpieczna: słońce, kurz, niskie temperatury nocą. Czasami stado ogarniała panika i w oszalałym pędzie tratowało wszystko po drodze. Po niejednym kowboju zdeptanym na miazgę nawet sprzączki od pasa nie znajdowano. Po kilku tygodniach wędrówki ładowano bydło do wagonów kolejowych i jechały steki do Chicago, a kowboje po otrzymaniu wypłaty 30-40 dolarów za miesiąc rzucali się w wir uciech. Alkohol, kobiety, hazard, awantury wzbudzały wśród miejscowych postrach.

Kiedy koleje poprzecinały prerie, przepędzanie bydła stało się zbędne, kowboje - poganiacze stad tracili prace. Prości, silni, o niskiej edukacji najczęściej zatrudniali się jako wiejscy parobkowie. Dzielny kowboj i jego koń stawali się elementem obrazów, fotografii, opowiadań. Rodziła się legenda kowboja sprawiedliwego, dobrego, pomagającego pokrzywdzonym, który chętnie kąpał się, pachniał dobrym trunkiem i uosabiał wszystkie cnoty samotnego jeźdźca podążającego w kierunku zachodzącego słońca. Wykreowany filmowym obrazem kowboj wszech czasów, aktor John Wayne, który na Dzikim Zachodzie był szeryfem, poszukiwaczem złota, opryszkiem ściganym przez prawo, poganiaczem bydła, koniokradem, uśmiecha się z licznych obrazów zawieszonych na ścianach muzeów rodeo - wspomnieniami dawnych lat. Nie ma już na preriach stad bizonów, nie spotkamy indiańskich jeźdźców, nie uchyli kapelusza przejeżdżający kowboj. Dziki Zachód zagospodarowali ciężką pracą osadnicy, których odwaga i wyobraźnia przywiodła w nieznane i obce strony. Minęła epoka Dzikiego Zachodu . pozostala legenda, a jej czastką jest YIPPEE KI YAY!

Katarzyna Hypsher