Żaden dzień się nie powtórzy | ANNA STOCH
Serdecznie witam w Nowym 2024 Roku. Znów przekraczamy niewidzialną barierę. Pozornie od wczoraj do dzisiaj nic się nie zmieniło. Może jedna albo dwie głowy cięższe niż były poprzedniego poranka i chciałoby się dłużej pospać. Ale świat pędzi, nie pytając nas o zdanie i zmienia się bez znaczenia czy to aprobujemy czy nie. Nie zawsze podoba się nam to, co widzimy wokół, również w sobie. Nowy Rok jest tym specyficznym czasem, kiedy chcemy wprowadzać zmiany. Zapał do kontynuacji jest zgoła innym zagadnieniem, ale dobra wola jest. Nieważne, że jedenasty albo piętnasty rok z rzędu, trzeciego stycznia zeszłego roku, ponieśliśmy klęskę. Z upadku należy się podnieść i iść dalej, dobre i pięć kroków. Nowy Rok popycha nas również do marzeń. Próbujmy je spełniać. Jak pisała Szymborska: „Żaden dzień się nie powtórzy (…)”. Cieszmy się więc każdym z nich, radości uczmy się zaś od dzieci.
Jak już wiecie, przerwę z okazji Święta Dziękczynienia spędziłyśmy z dziewczętami w Polsce. Nic nie wygląda tak pięknie, jak świat widziany oczyma dzieci. Zachwycają się rzeczami, które dorośli mają tendencję ignorować albo przynajmniej brać za pewnik i przechodzić nad nimi do porządku dziennego. Obserwując własne dzieci przez te kilka dni dowiedziałam się na przykład, że magic carpet na lotnisku jest świetnym środkiem do zabicia czasu, że Kraków z lotu ptaka zapiera dech, nie przez swoją architekturę, ale przez wstążki pól wokół, pokryte „cudowną zielenią”, aczkolwiek prawdziwej zieleni nie doświadczyły, w końcu był listopad. Dowiedziałam się, że jeżeli się wpatruje w bezkresną noc przez okno w samolocie, to w końcu horyzont rozjaśni zorza polarna. Te spostrzeżenia to tylko kropla w morzu pierwszych dwunastu godzin. Pierwszej nocy, Madzia, nasza najstarsza pociecha, wstała do łazienki, nie świecąc światła skierowała się w stronę drzwi. Ach jakże wielki był jej szok, kiedy potknęła się o próg? Przez zęby wysyczała tylko: Mamo! Po co oni tu mają te krawężniki? Do Polski doleciałyśmy w środę, w czwartek była w szkole zabawa andrzejkowa. Kuzyni uzyskali pozwolenie wychowawczyni, zaprosili dziewczyny, zabrali pieniądze na ptysie i pepsi i poszli. Dziewczyny z Ameryki były nie lada nowością, więc chłopaki przepychali się, by je poprosić do tańca. Odmawiały wszystkim (mam niejasne przeczucie, że za dwa lub trzy lata sytuacja ulegnie zmianie). Kiedy zapytałam, dlaczego nie chciały tańczyć, usłyszałam, że chłopaki się popisywali jeden poprzez drugiego i że są niedojrzali tak samo jak chłopcy u nich w szkole. Widać niektóre rzeczy pozostają niezmienne bez względu na położenie geograficzne (dla ścisłości: uczestnikami zabawy byli piąto- i szóstoklasiści).
W piątek pojechałyśmy na Krupówki. Mróz siarczysty, jak z resztą na Zakopane przystało, szczypał niemiłosiernie. Mimo tego, większość straganów była otwarta. Dziewczyny przekopywały zawzięcie jeden po drugim, zachwycone kolorowymi drobiazgami, pełnymi symboliki góralskiej. Weszłyśmy do cukierni, dziewczęta pierwszy raz miały okazję skosztowania ciepłych lodów, niby nic, a nie mogły się najeść. Nie mogło się też obejść bez zdjęcia z „Misiem”. W sobotę byłyśmy na weselu, do tańca przygrywała Kapela Ogórki, stoły uginały się od jedzenia. Moje niejadki wcinały wszystko: od devolajów, poprzez placki ziemniaczane (żadnego w domu nie tkną), przeplatane śledziami i inną karpatką czy królewiczem. W niedzielę pojechałyśmy do Krakowa, nie chciałam prowadzić więc rano zabrałyśmy się z moją kuzynką, a wróciłyśmy autobusem. Dziewczęta były zachwycone. Ich wielkim marzeniem było zobaczenie zamku, w którym mieszkał król. Jakkolwiek komnaty królewskie nie wzbudziły specjalnego entuzjazmu, tak zbrojownia wywołała uśmiech, a skarbiec prawdziwy zachwyt. Zwiedzanie Krakowa, okrojone do absolutnego minimum, urozmaiciły przejazdy tramwajami, Targi Świąteczne na Rynku Głównym znów odebrały im dech, legendy trębacza z wierzy w Kościele Mariackim wysłuchały „po łebkach”, fenomenu literackiego mojego ukochanego Mickiewicza nie przyjęły do wiadomości wcale, uśmiech na zmęczone usta przywróciły precelki krakowskie. Obiad postanowiłyśmy zjeść w Galerii Krakowskiej, wybrałyśmy włoską restaurację. Jedzenie wyborne, podane na przepięknej zastawie, elegancja-Francja można by rzec. Do czasu… Na dzieci zawsze można liczyć. W pewnym momencie potrąciłam nóż, który z łoskotem uderzył w podłogę, kelnerka natychmiast podbiegła, aby go wymienić, natomiast moja słodka córeczka pokręciła głową i chcąc się popisać znajomością języka polskiego, wypaliła: Ej mamo, mamo!!! Widelcem ładnie, ale rado spadnie.
Niech ten Nowy Rok przyniesie jak najmniej trosk, jak najwięcej uśmiech, zdrowia, pokoju i zgody dla wszystkich. Pozdrawiam serdecznie moi Drodzy!