Zycie Kolorado
Blog 6_24.jpg

Na skróty

Ach, co to była za noc! | MAŁGORZATA CUP

Mam w roku kilka dni, których szczerze nie lubię i najchętniej schowałabym się w jakiejś ciemnej szafie, żeby przeczekać, nie widzieć, nie słyszeć i nie mówić. Może dlatego, że nie potrafię się bawić na zawołanie, Sylwester należy do tej grupy od zawsze. Czyli nie jest to wypadkowa wieku, a raczej wewnętrzna niechęć z bliżej nieokreślonego powodu. Dodam tylko, że nie przypominam sobie żadnego traumatycznego wydarzenia, które wiązałoby się z 31 grudnia lub 1 stycznia, zatem nie chodzi też chyba o złe skojarzenia na przykład z dzieciństwa.

Być może mam filozoficzne podejście do zmian w kalendarzu, bowiem zawsze o północy przychodzi mi do głowy jedna myśl – co niby ma się zmienić dzięki temu, że o dwunastej wypiję kieliszek szampana, być może nawet obcałuję połowę ludzi razem ze mną „bawiących się” na balu (a może i wszystkich, jeśli to tak zwana „domówka”) i n-razy usłyszę te same życzenia. Kiedy się rano obudzę (może nieco później niż zwykle), świat będzie absolutnie taki sam, jak poprzedniego wieczora, z tą różnicą, że wszyscy będą czuli się zmęczeni (niektórzy nawet bardzo), a na ulicach walać się będą sterty śmieci po noworocznych petardach oraz puste butelki.

Zabrzmiało pesymistycznie, choć nie taki jest mój cel. Naśmiewam się trochę z sylwestrowych bali i tego, że wszyscy koniecznie musimy się dobrze bawić, nawet jeśli nastrój nie dopisuje. Ta jedna noc ma być wyjątkowa, a o pozostałych cicho-sza. A może odwrócić proporcje? Nie namawiam do hulaszczej zabawy co noc (kto by tyle wytrzymał?!), ale to „zaplanowania” dobrych dni i dobrych nocy poza sylwestrowym szaleństwem. Zwłaszcza, że dość długo data rozpoczęcia Nowego Roku była ruchoma i dopiero w 46 r. p.n.e. ustalono ją na 1 stycznia, czyli wcale nie musimy się tak kurczowo trzymać tej jednej w roku nocy!

No i najważniejsze - początki świętowania Sylwestra wcale nie były kojarzone z radością, a wręcz przeciwnie – z obawami „co dalej?!” I czy w ogóle jest jakieś „dalej”?

31 grudnia 999 roku w Rzymie. W mieście znanym z hucznych, wystawnych przyjęć. Rzymianie oczekują na wybicie północy, jednak brakuje zwykłej tego dnia energii, radości, przygotowań, kąpieli w mleku kozim dla urody (stop! to w Egipcie i „trochę” wcześniej), perfumowania i długich rozmyślań nad doborem stosownego do zabawy stroju. Wszyscy przygotowywali się właściwie na koniec świata, który miał nastąpić w chwili, kiedy wybije północ, a uwięziony po ciężkiej walce przez papieża Sylwestra I w lochach Watykanu straszliwy smok Lewiatan przebudzi się i ziejąc ogniem, spali niebo i ziemię. Tak nastanie roku 1000 opisywała przepowiednia greckiej wieszczki Sybilli. Trzeba tu dodać, że Lewiatan symbolizował szatana, a choć papież Sylwester I go pokonał, to nie udało mu się go zabić, a jedynie obwiązać jego pysk poświęconą nicią, na którą nałożył też pieczęć papieską ze znakiem krzyża.

Antychryst siedzący na Lewiatanie, 1120r Liber Floridus (“Book of Flowers”) - średniowieczna encyklopedia, Francja

Ostatni dzień 999 roku podobno różnił się bardzo od zwykłych rzymskich dni. Wierzący w prawdziwość przepowiedni modlili się, składali ofiary i pokutowali w oczekiwaniu na nadejście końca. Historycy nazwali ten dziwny stan, w jakim znajdował się ówczesny świat „kryzysem milenium”. Panujący wówczas papież Sylwester II był absolutnym przeciwieństwem Sylwestra I – ze smokami nie wojował, pasjonowała go astronomia, matematyka i starożytna filozofia, uwielbiał też konstruować urządzenia mechaniczne. Tym bardziej więc Rzymianie bali się go i podejrzewali o konszachty z siłami nieczystymi, wierząc bezgranicznie, że nie wesprze ich, jeśli Lewiatan zerwie pieczęć na swoim pysku.

O północy jednak nic się nie wydarzyło, świat trwał, jak dotąd, Lewiatan nie uciekł z lochów i nie spalił ziemi i nieba, gwiazdy nie spadły na miasto, a Rzymianie wprost oszaleli z radości. W świetle ognisk i pochodni wylegli na ulice, wszyscy wszystkim składając życzenia, pijąc wino i ciesząc się z ponownie ocalonego życia. Papież Sylwester II udzielił wówczas błogosławieństwa „urbi et orbi” na nowy rok, nowy wiek i nowe tysiąclecie. Od tego czasu, niejako na pamiątkę sylwestrowej nocy 999, świętujemy Nowy Rok w dobrym towarzystwie, bawiąc się prawie tak, jakby niebawem miał nastąpić koniec świata i celebrując nadzieję, że wraz z Nowym Rokiem w nasze życie wkroczy radość, szczęście, miłość i oczywiście zdrowie.

Celtowie świętowali Nowy Rok wraz z końcem lata. Łączono tej nocy dwa święta – Nowy Rok i swego rodzaju święto zmarłych. Wierzono, że w tym dniu dusze zmarłych powracają na ziemię, a osoby samotne powinny spędzać ten dzień z innymi ludźmi, bowiem samotność może przynieść potępienie duszy.

W Babilonie Nowy Rok świętowano wraz z nastaniem pory deszczowej, która była też symbolem odnawiania się natury i samych ludzi. W Nowym Roku najwyższy kapłan wymierzał królowi karę, bijąc go po twarzy. Po trzech dniach pokuty, w czasie których król tracił władzę z powodu popełnionych grzechów, uznawano jego skruchę i mógł powrócić na tron.

Egipcjanie Nowy Rok obchodzili we wrześniu, kiedy to obficie wylewał Nil i dawał początek nowym plonom. Huczne święto trwało nawet miesiąc, a w czasie jego trwania bawiono się, grano na trąbkach, jedzono i pito bez umiaru.

W obchodach noworocznych w czynny, taneczny sposób brali udział także chrześcijańscy kapłani. Miało to przynieść tańczącym prawdziwą łaskę boską i ludzką. Kapłani tańczyli zarówno w dniu Bożego Narodzenia, jak i w czasie święta świętego Szczepana oraz w czasie święta Trzech Króli. Z biegiem lat tradycja ta coraz mniej podobała się biskupom. W 633 roku, podczas soboru w Toledo, ostatecznie zakazano kościelnych tańców.

Około 1100 roku n.e. w Niemczech, Francji i Anglii pojawiło się w kościele Święto Głupców. Młodzi klerycy przejmowali na kilka dni świątynie, mianowali spośród siebie papieża głupców i wyśmiewali przywary i zwyczaje wyższych rangą kapłanów. Papieża głupców ubierano w prawdziwe papieskie szaty, do świątyń wprowadzano osła, na ołtarzach zamiast hostii i wina pojawiały się różne trunki i mnóstwo mięs, odprawiano „mszę świętą”, którą z tą prawdziwą nie miała nic wspólnego. Zamiast kadzidła palono przed ołtarzem szmaty, dym z nich miał symbolizować dym z kadzidła. Święto Głupców stanowiło drwinę z kościelnych dostojników i choć początkowo uczestnikami byli wyłącznie klerycy, to wkrótce dołączyli do nich zwykli ludzie. Świątynie podobno wypełniały się całymi tłumami pijanych uczestników zabawy, którzy objadali się do granic możliwości, dobrze bawili, tańczyli i grali w kości. Nie brakowało też orszaku z udziałem osiołków, które niosły kleryków, a na którego to czele jechał, zwrócony twarzą do ogona zwierzęcia, papież Głupców. Pochód kończył się na cmentarzu, gdzie kontynuowano pijaństwo, obżarstwo, tańce, śpiewy, a czasami nawet orgie seksualne.

Po ponad 400 latach dopiero Kościół zakazał świętowania Święta Głupców w świątyniach w czasie kolejnego soboru w Toledo w 1566 r. Przez wieki jednak celebracje w znacznym stopniu przeniosły się ze świątyń na ulice, zatem niewiele sobie robiono z zakazu. Zaprzestano jednak wyboru papieża Głupców i zastąpiono go Królem Migdałowym, który otrzymywał pozła-cany pastorał, a jego zadaniem było czuwanie nad tym, by zabawa trwała jak najdłużej i była jak najbardziej udana. Z tego względu ważne było, by Królem został człowiek majętny, to dawało pewną rękojmię dobrej imprezy.

Święto Głupców, a następnie święto Migdałowego Króla stanowiły początek zabaw karnawałowych. Szybko zaadoptowali je Włosi, wkrótce idea ta rozlała się także po wielu innych krajach Europy. Skojarzono oba święta z Sylwestrem i kiedy uznano, że to najlepszy moment na składanie sobie życzeń, tradycja „stała się ciałem”. Niebawem zwyczaj nakazał, by życzenia składać nie tylko najbliższej rodzinie, ale także wszystkim dalszym krewnym i przyjaciołom. Ponieważ fizycznie było to niewykonalne w krótkim czasie, zatem pojawiła się nowa forma życzeń – kartki świąteczne odręcznie rysowane i wypisywane dla tych, których nie można było odwiedzić osobiście, dostarczali służący. Kilkaset lat później obowiązek dostarczania świątecznych kartek przejęła poczta, a dziś – niestety – w znacznej części robimy to przez emaile i wiadomości tekstowe wysyłane na komórki (ach, gdzie ten piękny zwyczaj wysyłania kart świątecznych!).

Polska kartka pocztowa, 1 poł. XX w.

W Polsce Sylwester jako taki pojawił się dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym. Najpierw na Śląsku, potem zaczął się rozprzestrzeniać na pozostałe terytoria Polski. Pierwotnie była to obfita kolacja z mięsiwem, dobrymi deserami i szlachetnymi trunkami. Wszystko to miało zwiastować powodzenie, dobrobyt i zdrowie. Do kolacji zwykle zasiadano po wcześniejszej mszy świętej (nieszpory), co nie przeszkadzało w późniejszym odprawianiu wróżb, które miały dać wskazówki co do wydarzeń czekających uczestników balu w Nowym Roku. Z Andrzejkowych zabaw wykorzystywano zwykle wróżenie z wosku – panny na wydaniu doszukiwały się w ten sposób podpowiedzi co do przyszłego małżonka. Ustatkowani już małżonkowie pilnie obserwowali bąbelki szampana – te unoszące się równomiernie i spokojnie wróżyły rok spokojny i dostatni. Bąbelki wirujące w kieliszkach miały zwiastować niepokój, a nawet wojnę. Według historyków również starano się w ostatnim dniu roku dokonywać drobnych kradzieży na zasadzie żartu – jeśli powiodło się takie małe „złodziejstwo”, złodziejowi rok miał sprzyjać i przynosić wyłącznie powodzenie.

W różnych regionach różnie wróżono sobie na przyszłość. W Karpatach nie zaczynano żadnej nowej pracy, bowiem oznaczało to, że nigdy nie zostanie ona ukończona. W Rzeszowie i na Podhalu pieczono chlebki zwane „boczniakami” lub „szczodrakami”, dzięki którym obdarowana osoba miała mieć pod dostatkiem wszystkiego w Nowym Roku. Na Pomorzu obwiązywano drzewa słomą z wigilijnych snopków i chowano w nich pieczone z ciasta krzyżyki – na urodzaj i dobry rok.

Młodzi pozwalali sobie na żarty polegające na wynoszeniu z pomieszczeń gospodarczych różnych narzędzi, zdejmowaniu bram czy zatykaniu kominów. Dziś prawdopodobnie nie bylibyśmy skłonni puścić takich „dowcipów” płazem, ale sto lat temu uznawano je za nieszkodliwe i świadczące o popularności danej rodziny.

Dość powszechnie przyjął się w Polsce przesąd, iż nie należy w ostatnim dniu roku sprzątać, bowiem przypadkowo można przy tej okazji wyrzucić z domu szczęście.

W każdym rejonie ważna była jedna kwestia – należało w starym roku zakończyć wszelkie spory i w Nowy Rok wejść z czystym sercem i intencjami. To do dziś pozostaje aktualne i dobrze byłoby, gdyby ta idea rozpowszechniona była na całym świecie, zwłaszcza wśród rządzących, to zdecydowanie ułatwiłoby wiele spraw i pozwoliło zakończyć wszystkie wojny i konflikty.

Większość z nas pamięta zapewne Sylwestra roku 1999. Podobnie jak tysiąc lat wcześniej, panowało pewne zdenerwowanie, choć nie przypominam sobie jakichś większych niepokojów. Mój Sylwester tego roku był dość szczególny, ponieważ odwiedziłam znajomych, którzy wtedy pracowali w polskiej ambasadzie w Pekinie. Tradycją ambasady było organizowanie wielkiego balu w sali lustrzanej placówki – brali w nim udział pracownicy ambasady i ich przyjaciele, zwykle nieco ponad 100 osób. Przygotowania menu należały do uczestników – pamiętam, że kilku panów ugotowało gigantycznych rozmiarów gar bigosu, a ja przygotowałam największego tatara w moim życiu. Trzeba pamiętać, że w tamtym czasie dostanie odpowiedniego mięsa stanowiło nie lada wyczyn i było możliwe wyłącznie dzięki uprzejmości zaprzyjaźnionej Ambasady Niemiec, która odstąpiła nam 10 kilo pięknej wołowiny po przystępnej cenie. Robiliśmy też różne sałatki, piekliśmy ciasta i chleb, były również domowe wędliny i na pewno jakaś pyszna zupa, że nie wspomnę o szampanie i innych trunkach.

Chiny tylko w niewielkim stopniu obchodzą nasz tradycyjny Nowy Rok. Główne uroczystości przesunięte są o kilka tygodni. Chiński Nowy Rok to bardzo barwna i trwająca 10 dni impreza z fajerwerkami, wybornym jedzeniem i tradycyjnymi odwiedzinami u bliskich i znajomych. W wielu miejscach wywieszane są ogromne czerwone lampiony – czerwień jest symbolem powodzenia, szczęścia i dobrobytu.

Noc była mroźna, jak na Pekin, spadł śnieg, ale szczęśliwie do „domu” nie było daleko, bowiem trzeba było przejść tylko kilkaset metrów, by dotrzeć do ambasadzkich bloków. Jednak chodzenie w szpilkach i pantoflach na skórzanym podbiciu nie było łatwe, a po drodze wiele przeszkód – krawężniki ukryte pod śniegiem, pusty basen, nierówne chodniki... Szczęśliwie właściwie nic nikomu się nie stało.

Ale... Zanim zaczęła się zabawa, chiński rząd przekazał kilka istotnych informacji, które miały przygotować mieszkańców Pekinu na potencjalny atak nowoczesnego Lewiatana. Należało zapewnić sobie odpowiednie zapasy wody – poza wodą pitną, sugerowano także napełnienie wodą wanien oraz wszelkich możliwych garnków. Tak na wszelki wypadek, gdyby się okazało, że Lewiatan zniszczy sieć wodnokanalizacyjną. Trzeba było poczynić zapasy świeczek i zapałek, ponieważ elektryczność również mogła nie być dostępna. Żywotność, to sprawa oczywista, ale rząd spodziewał się, że także systemy bankowe mogą ulec awarii z uwagi na przejście do nowego tysiąclecia, czyli należało pobrać z kont odpowiednie środki, na czas, kiedy korzystanie z bankomatów czy banków nie byłoby możliwe. Informowano powszechnie, że nie należy panikować, bowiem nie grozi nam nic złego i chińska armia czuwa (tu akurat nie byłabym zbytnio spokojna). Na dowód absolutnej pewności, że wszystko jest pod kontrolą, kilkudziesięciu osobowa grupa partyjnych zwierzchników postanowiła spędzić Sylwestra w powietrzu – powszechnie mówiło się o tym, że systemy lotnicze, zwłaszcza na wieżach kontroli lotów, mogą nie poradzić sobie ze zmianą daty, zatem decyzja ta była niemal heroiczna.

1 stycznia 2000 r. obudziłam się po Wielkim Balu bez bólu głowy (wówczas najbardziej wyskokowym moim trunkiem była cola light i odtłuszczone mleko), słysząc za oknem odgłosy wpadających w poślizg samochodów i małych stłuczek (władze miasta zadecydowały, że lód, jaki pojawił się na ulicach doskonale usunie gorąca woda, tyle tylko, że było ponad 10 stopni Celsjusza na minusie, zatem cały Pekin w mgnieniu oka zamienił się w gigantyczne lodowisko). Miasto stało jak wcześniej, w kranach płynęła woda, gaz mrugał spod czajnika z wodą na herbatę, dzięki prądowi mogłam spokojnie obejrzeć noworoczną paradę pekińską. Lewiatan znowu zaspał.

Dzisiejsze sylwestrowe szaleństwa mają zapewne jeszcze inny wymiar niż te sprzed choćby 20 lat. Domowe prywatki, wielkie bale i koncerty na świeżym powietrzu to bardzo tradycyjne sposoby świętowania Nowego Roku. Można też wejść na wymarzony szczyt, wykąpać się w oceanie, rozpalić ognisko na plaży (nie w Kalifornii, a przynajmniej nie wszędzie). Można też pójść spać, nie przejmując się specjalnie koniecznością wypicia kieliszka szampana o wskazanej godzinie. Na podjęcie decyzji, jak spędzać Nowy Rok 2025, mamy jeszcze 366 dni, zatem póki co, życzę Państwu naprawdę szczęśliwego Nowego Roku 2024, marzeń i ich spełnienia, spokoju i pokoju, radości i zdrowia oraz bardzo zdrowego rozsądku, bo o niego coraz trudniej.

Katarzyna Hypsher