Barbarzyńca w ogrodzie czy Książę Niezłomny poezji polskiej? - o Zbigniewie Herbercie | HANNA CZERNIK
Nazywany był człowiekiem z marmuru - tutaj bez związku ze słynnym, nagrodzonym w Cannes filmem Andrzeja Wajdy. W kilku aspektach tej metafory. Nieskazitelnym politycznie w czasach, kiedy trudno było zachować godne człowieczeństwo. Nieugiętym, kiedy prawie wszyscy uginali karku. Kiedy szli na większe lub mniejsze moralne kompromisy, albo ulegali propagandzie i naiwnie wierzyli w komunistyczną utopię. Urodzony we Lwowie, rok 1939 powitał jako piętnastolatek. Nie tylko pierwszy września i inwazję Niemiec na Polskę. Także, jeszcze dla Kresowiaków boleśniejsze, siedemnaście dni później wkroczenie wojsk sowieckich według scenariusza paktu Ribbentrop-Mołotow, podpisanego między Rosją a Niemcami w sierpniu tego tragicznego roku:
A potem tak jak zawsze - łuny
i wybuchy
malowani chłopcy bezsenni dowódcy
plecaki pełne klęski rude pola chwały
krzepiąca wiedza że jesteśmy – sami
Pisał z gorzką ironią wiele lat później w wierszu zatytułowanym znamiennie - 17 IX. Polska, otoczona ze wszystkich stron przez wrogów, została praktycznie sama, jej armia z “plecakami pełnymi klęski, na krwawo-rudych polach chwały”. Mimo bohaterstwa miliona żołnierzy, z których jedna czwarta zginęła, dostała się do niewoli, lub odniosła rany, mimo wielu tysięcy dobrze wyszkolonych oficerów, nasza ojczyzna po raz kolejny w swojej historii zniknęła z mapy Europy. “Ówczesnej granicy Polski nie obroniłaby żadna z istniejących wówczas armii świata” napisał o kampanii wrześniowej brytyjski historyk militarny, J.F.C. Fuller. Według słów innego angielskiego historyka, bliskiego Polakom Normana Daviesa, Anglia i Francja nie wystrzeliły jednego naboju w obronie atakowanego we wrześniu sprzymierzonego z nimi naszego kraju.
Moja bezbronna ojczyzna
przyjmie cię najeźdźco
i da ci sążeń ziemi pod wierzbą
i spokój
by ci co po nas przyjdą uczyli się
znowu
najtrudniejszego kunsztu
- odpuszczania win
Trudno dorastać w “czasach pogardy”, a jeszcze trudniej sprostać ich wyzwaniom.Trzeba było być “silniejszym niż warunki czasu i życia” - używając su-gestywnego określenia Alberta Camusa. “Był taki młody nie rozumiał że skrzydła są tylko przenośnią/ trochę wosku i piór i pogarda dla praw grawitacji”. Te słowa pisane już w wieku dojrzałym o Ikarze, młodzieńcu na zawsze w kręgu kultury europejskiej uosabiającym ma-rzenia o lepszym świecie, o wolności, opisują przecież ich wszystkich - to tragi-czne pokolenie “zarażonych śmiercią”. Wszyscy byli wzruszająco młodzi, kiedy przyszło im wybierać walkę, przyszło im iść do obozów, stanąć oko w oko z ostatecznością. Wielu - nieodżałowanych - poległo. Krzysztof Kamil Baczyński, Tadeusz Gajcy, Zdzisław Stroiński, Grażyna Chrostowska - tylko o trzy, cztery lata od niego starsi. Zwięzłe, tragiczne epitafium tej generacji, “pokolenia Kolumbów”- od kontrowersyjnej powieści Romana Bratnego “Kolumbowie. Rocznik 20”, przejmująco sformułował Stanisław Pigoń: “Przekleństwem naszego narodu jest, że musimy strzelać do wroga z diamentów”.
Najpiękniejsza jest Nike w momencie
kiedy się waha…
Nike ma ogromną ochotę
podejść
pocałować go w czoło
ale boi się
że on który nie zaznał
słodyczy pieszczot
poznawszy ją
mógłby uciekać jak inni
w czasie tej bitwy
rozumie dobrze
że jutro o świcie
muszą znaleźć tego chłopca
z otwartą piersią
zamkniętymi oczyma
i cierpkim obolem ojczyzny
pod drętwym językiem
Cierpki obol ojczyzny… Obol, moneta, którą starożytni Grecy wkładali symbolicznie w usta zmarłego jako zapłatę dla Charona - przewoźnika dusz do Hadesu. Dla młodych Polaków w tym tragicznym wrześniu 1939 roku i przez następne pięć dramaty-
cznych lat moralną przepustką do krainy zmarłych stały się miłość do kraju, poczucie godności w obliczu zniewolenia, na które nie wyrażali zgody i za które płacili ostateczną cenę - ale były to gorzkie, cierpkie wartości w oszalałym świecie.
Być może jeszcze trudniejsza próba stanęła przed młodziutkim Herbertem już po wyzwoleniu, które dla wielu Polaków wcale wyzwoleniem nie było. Ziemie, na których wyrósł, miasto, w którym się wychował, nie wróciły do Polski, gdyż inny pakt międzynarodowej polityki, konferencja w Jałcie w lutym 1945 roku, oddała wschodnie ziemie II Rzeczypospolitej Stalinowi. Co więcej cała Polska znalazła się w strefie wpływów Moskwy z quasi niepodległością, bez możliwości prowadzenia niezależnej polityki i z rządami rosyjskich marionetek. Chronił się w ewokowanym świecie klasy-
cznej śródziemnomorskiej kultury, w jej pięknie, w jej nieśmiertelności. Może właśnie wówczas pojawiło się w jego wyobraźni skojarzenie “barbarzyńcy w ogrodzie”- ogrodu jako symbolu tej kultury i jej magii, w którą zanurzał się on, splamiony barbarzyństwem wojny, urawniłowki, plebejskiego prostactwa nowych najeźdźców.
Żyłem wówczas miłością
do Altichiero
z Oratorium San Giorgio
w Padwie i do Ferrary
którą kochałem bowiem
przypominała moje
zrabowane miasto ojców.
Rozpoczął się okres zniewalania umysłów, jak nazwał to zjawisko Czesław Miłosz w swojej znakomitej diagnozie tamtych lat. Pisarze mieli do wyboru albo poddać się rygorom ideowym, a później także i formalnym tzw. socrealizmu, albo na rynku wydawniczym nie istnieć. Większość mniej lub bardziej gorliwie uległa temu nieuniknionemu - jak się wówczas wydawało i na długie lata okazało prawdą - porządkowi rzeczy. Aprobowała mecenat państwa i składała daninę systemowi. Pisarze starszej generacji, ale i młodzi, ci ostatni często z naiwną wiarą, z tą potrzebą młodości, by uwierzyć w coś większego niż życie, coś nowego budować na gruzach europejskiej cywilizacji. “Czy Bóg umarł na starej europejskiej ziemi” wołał przecież wówczas rozpaczliwie André Maurois. Niektórzy zapłacili za to życiem, jak jeden z najbardziej utalentowanych twórców tamtego pokolenia, Tadeusz Borowski, autor najgłębszej w literaturze europejskiej analizy faszyzmu w przejmujących opowiadaniach i wierszach, który uciekł w samobójstwo 3 lipca 1951 roku.
Inaczej Herbert. Studiował, chwytał rozmaite, najczęściej dorywcze prace, ale nie wydawał swoich wierszy, choć pisał je i czytał swojemu profesorowi filozofii na Uniwersytecie Toruńskim, Henrykowi Elzenbergowi. To jemu dedykował cytowany już na tych łamach piękny wiersz “Do Marka Aurelego”, wydany dopiero w pamiętnym roku polskiego Października, w 1956, na fali ‘odwilży’ po śmierci Stalina.
Dobranoc Marku lampę zgaś
i zamknij książkę Już nad głową
wznosi się srebrne larum gwiazd
to niebo mówi obcą mową
to barbarzyński okrzyk trwogi
którego nie zna twa łacina
to lęk odwieczny ciemny lęk
o kruchy ludzki ląd zaczyna
bić i zwycięży/.../
więc lepiej Marku spokój zdejm
i ponad ciemność podaj rękę
niech drży gdy bije w zmysłów pięć
jak w wątłą lirę ślepy wszechświat
zdradzi nas wszechświat astronomia
rachunek gwiazd i mądrość traw
i twoja wielkość zbyt ogromna
i mój bezradny Marku płacz.
Naprawdę Marek Aureliusz, cesarz i filozof, jeden z głównych stoików antycznego świata, jak wielu z ówczesnej elity Rzymu, pisał po grecku, ale przecież i łaciną władał w wyrafinowany, kunsztowny sposób. Herbert był z marmuru także w swojej estetyce, w swoim klasycyzmie, w uwielbieniu dla kultury śródziemnomorskiej, do której tęsknił z nieszczęsnej ziemi pooranej grobami. Jakby chciał zaprzeczyć słowom Maurois, jakby chciał wciąż udowadniać, że europejska kultura nie umarła, że ciągle można z niej czerpać życiodajne soki, że można na niej budować nowy etos. Już same tytuły wierszy: Do Ateny, Do Apollina, Powrót prokonsula, Waza grecka, Przypowieść o królu Midasie, Dedal i Ikar, Apollo i Marsjasz i wiele innych świadczą o tej fascynacji, wyjaśnionej może najlepiej w wierszu “Dlaczego Klasycy”:
kolonia ateńska Amfipolis
wpadła w ręce Brazydasa
ponieważ Tukidydes spóźnił się z odsieczą
zapłacił za to rodzinnemu miastu
dozgonnym wygnaniem
exulowie wszystkich czasów
wiedzą jaka to cena
generałowie ostatnich wojen
jeśli zdarzy się podobna afera
skomlą na kolanach przed potomnością
zachwalają swoje bohaterstwo
i niewinność
oskarżają podwładnych
zawistnych kolegów
nieprzyjazne wiatry
Tucydydes mówi tylko
że miał siedem okrętów
była zima
i płynął szybko
jeśli tematem sztuki
będzie dzbanek rozbity
mała rozbita dusza
z wielkim żalem nad sobą
to co po nas zostanie
będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu
kiedy świtają tapety
Po roku 56 popularność Herberta w Polsce i poza jej granicami - także dzięki doskonałym przekładom na angielski i popularyzacji tej poezji przez Czesława Miłosza, z którym, jak z wieloma innymi, Herbert miał skomplikowane i niewolne od dramatyzmu relacje - zaczęła rosnąć ekspotencjalnie. Dla Zachodu był głosem moralnej niezawisłości intelektualistów zza ‘żelaznej kurtyny’; dla Litwinów, kontestujących Rosjan był objawieniem, głosem z Zachodu, powiewem wolnej myśli. „Wkrótce, po roku 1956”- wspomina wybitny poeta litewski, Tomas Venclova - “nauczyliśmy się polskiego, i to na własną rękę, bo polska prasa była na ogół dostępna i niesamowicie ciekawa, zwłaszcza na tle prasy litewskiej albo
rosyjskiej. W Wilnie było o to łatwiej: polski od czasu do czasu słyszało się na ulicach. Ale moi przyjaciele w Moskwie i Petersburgu, przede wszystkim Natalia Gorbaniewska i Josif Brodski, też czytali polskie czasopisma i książki z wypiekami na twarzy. Po dziesięciu latach byliśmy już zorientowani we współczesnej literaturze polskiej, a dzięki polskim przekładom - także w literaturze światowej, aż do Kafki i Camusa”. I oczywiście Herberta: “Jak na całe nasze pokolenie, oddziałał na nas Herbertowski klasycyzm, gorzka ironia i dystans wierszy, a chyba przede wszystkim stoicka postawa moralna”.
W latach sześćdziesiątych jego nazwisko pojawiło się na krótkiej liście kandydatów do Nagrody Nobla, ale mimo 30 lat czekania nie dane było mu tej nagrody otrzymać - jak wszystkim i tym rządzi w znacznej mierze przypadek i polityczne względy chwili. Sypały się wszakże inne nagrody, w tym: Fundacji im. Kościelskich, Nagroda imienia Herdera, Nagroda Jerozolimska, Nagroda T. S. Eliota. Dzięki nim mógł wreszcie podróżować, stać się tytułowym bohaterem zbioru esejów “Barbarzyńca w ogrodzie”. Mógł wreszcie stanąć przed Moną Lisą:
przez siedem gór granicznych
kolczaste druty rzek
i rozstrzelane lasy
i powieszone mosty
szedłem -
przez wodospady schodów
wiry morskich skrzydeł
i barokowe niebo
całe w bąblach aniołów
- do ciebie
Jeruzalem w ramach
stoję
w gęstej pokrzywie
wycieczki
na brzegu purpurowego sznura
i oczu
no i jestem
widzisz - jestem
mieli przyjść wszyscy
jestem sam
kiedy już
nie mógł głową ruszać
powiedział
jak to się skończy
pojadę do Paryża
W 1974 roku Zbigniew Herbert wydaje tomik wierszy, którego tytuł będzie odtąd nierozerwalnie z jego imieniem łączony - “Pan Cogito”, w oczywistym nawiązaniu do Kartezjusza i jego słynnej maksymy ’cogito, ergo sum’ - myślę, więc jestem, ale i Pascala z jego głębokim przekonaniem, że cała nasza godność w myśli. W tamtych czasach cała nasza wolność była w myśli, czepialiśmy się jej jak ratunkowej deski. Bohater tytułowy, odtąd stała postać Herbertowskich wierszy, staje się swoistym alter ego poety, ale i ‘everymanem’ swoich czasów, choć zdecydowanie inteligenckiej proweniencji. Jest surowy moralnie i uważnie śledzący historię:
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra
Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys
i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy
przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie
strzeż się jednak dumy niepotrzebnej
oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz
powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych
Autor tych wierszy był z marmuru także w trzecim znaczeniu - już za życia, przerwanego zbyt wcześnie, bo ulubieńcy bogów nie dożywają głębokiej starości - wielbiciele budowali mu pomnik. Mało jest twórców tak żarliwie za życia uwielbianych, jak on. Przyczynił się do tego w dużej mierze Przemek Gintrowski komponując do jego wierszy muzykę i śpiewając najlepsze utwory na koncertach przyciągających tłumy. Śpiewał poruszający “Tren Fortynbrasa” adresowany do wszystkich władców, obecnych, przeszłych i przyszłych - przestrzegający przed nieubłaganym mechanizmem historii:
Teraz masz spokój Hamlecie zrobiłeś co do ciebie należało
i masz spokój Reszta nie jest milczeniem ale należy do mnie
wybrałeś część łatwiejszą efektywny sztych
lecz czymże jest śmierć bohaterska
wobec wiecznego czuwania
z zimnym jabłkiem w dłoni na wysokim krześle
z widokiem na mrowisko i tarczę zegara...
Śpiewał Raport z oblężonego miasta, Pana Cogito o postawie wyprostowanej, Kołatkę, Cesarza, Mur i wiele innych. Herbert zaczął nawet mawiać żartobliwie o sobie, że jest tekściarzem Gintrowskiego. W młodości Herbert był świadkiem bestialstwa hitleryzmu (“w drugim roku wojny/ zabili pana od przyrody łobuzy od historii”), w wieku dojrzałym zmagał się z totalitarnym systemem komunistycznym. Oba były zbrodnicze, oba były etycznie korodujące. Należał do pokolenia Europejczyków, którzy widzieli, jak ich ojczysty kraj obraca się w ruinę, a w jego przypadku dodatkowo - metafory-cznie i literalnie - “rozmieniony zostaje na ruble”. Trzeba było być w rzeczy samej “księciem niezłomnym” (dramat Juliusza Słowackiego wg. Calderona de la Barca), by korozja nie wgryzła się głęboko w duszę. Rozumieli to dobrze jego czytelnicy, jego koledzy poeci, rozumieli i wielbili jego poezję. Josif Brodski napisał o nim: “Chociaż Polak, Herbert nie jest romantykiem. Przekonuje nas do swych racji nie podnosząc temperatury wiersza, lecz obniżając ją: do poziomu, w którym jego strofy zaczynają parzyć zdolności poznawcze czytelnika niczym żelazne sztachety zimą”.
Czytając jego wiersze trudno zobaczyć Herberta, jakiego znano z osobistych relacji, notatek czy korespondencji - pełnego wdzięku, poczucia humoru, skorego do żartów. Także Herberta pełnego sprzeczności, o ‘kociej’ - wg słów jego znakomitego biografa, Andrzeja Franaszka, naturze. Herberta, który bywał apodyktyczny i niesprawiedliwy, ale też ciepły, przyjazny i gotowy do okazania pomocy. Herberta zmagającego się z chorobą dwubiegunową. Herberta ulegającego namiętnościom, autoironii, jak w osobistej puencie wiersza “Dla-czego klasycy”:
to co po nas zostanie
będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu
kiedy świtają tapety
Te słowa jednocześnie przynoszą ostrą uniwersalną ocenę pewnych tendencji we współczesnej sztuce, jak i są zapisem erotycznego epizodu z jego własnego życia… Jego poezja natomiast jest zarazem głęboka i często wręcz moralnie kotu-rnowa mimo wspomnianej przez Brodskiego tendencji do wyciszania emocji. Bohaterowie jego wierszy są raczej projekcją jego ideałów moralnych, niekoniecznie odbiciem niełatwej, skomplikowanej natury ludzkiej. Jakby Herbert do takiego ideału dążył zdając sobie jednocześnie sprawę, jak trudno mu sprostać. Czytajmy Herberta. Nie tylko dostarczą nam jego utwory wiel-kiej intelektualnej frajdy, ale i kruszec, z jakiego jesteśmy zbudowani, stanie się - choć przez chwilę dzięki magii tej poezji - zdecydowanie wyższej próby.
trawiłem lata by poznać prostackie tryby historii
monotonną procesję i nierówną walkę
zbirów na czele ogłupiałych tłumów
przeciw garstce prawych i rozumnych
zostało mi niewiele
bardzo mało
przedmioty
i współczucie