Ostatni żołnierz Cesarstwa Japonii | MAŁGORZATA CUP
Dobrych kilka tygodni temu, stojąc w popołudniowym korku na słynnym „parkingu” Los Angeles, czyli autostradzie numer 405, słuchałam audycji radiowej poświęconej ostatniemu żołnierzowi Cesarstwa Ja- pońskiego, który ostatecznie złożył broń blisko 29 lat po zakończeniu II wojny światowej. Opowiadał o nim Werner Herzog, którego książka „Zmierzch świata” wydana została w Europie w 2021 roku. Choć bohater tej książki nie żyje już od 8 lat, znajomość z nim musiała na Herzogu wywrzeć ogromne wrażenie, bowiem intrygującym wspomnieniom nie było końca.
Dla nas Europejczyków wojna zaczęła się w Polsce i zakończyła w Niemczech, po drodze zbierając smutne i ogromne żniwo oraz znacząc powojenne losy milionów ludzi. Dla Amerykanów wojna miała swój początek w Pearl Harbor, a jej koniec nastąpił z chwilą, kiedy 15 sierpnia 1945 r. na okręcie wojennym MSS Missouri Japończycy ostatecznie się poddali, kilka dni po zrzuceniu przez Amerykanów dwóch bomb atomowych.
Musiała to być niezwykle trudna decyzja dla dumnego i nie nigdy nie kłaniającego się wrogom cesarza Hirohito. Kilka dni wcześniej Hiroshima i Nagasaki praktycznie zostały zmiecione z powierzchni ziemi, kiedy bomby niespodziewanie uderzyły. W Hiroshimie, która zaatakowana została bombą Tom Boy 6 sierpnia o poranku, zginęło około 30% populacji mieszkańców (70-90 tysięcy osób). Mniej niż 10% budynków ocalało. Japońskie dowództwo nie wierzyło, że Amerykanie mogą dysponować również drugą bombą i skutecznie przekonało po pierwszym ataku cesarza Hirohito, by nie składać broni. 9 sierpnia bomba Fat Man spadła na Nagasaki. Wszystkie budynki w promieniu blisko 2 km od centrum wybuchu zostały kompletnie zniszczone. Do końca 1945 r. w wyniku wybuchu i chorób popromiennych zmarło w Nagasaki 70 tys. osób.
Japoński kodeks honorowy nie brał pod uwagę sytuacji, w której oficer mógłby poddać się wrogowi. Jedynym rozwiązaniem była śmierć. Widząc jednak, że taka opcja doprowadzi do kompletnego upadku państwa i wymordowania Japończyków oraz w obliczu deklaracji wojennej Sowietów, Hirohito zdecydował o poddaniu kraju – jedynym warunkiem kapitualcji było jego pozostanie u władzy. Decyzja ta nie przypadła do gustu wielu oficerom, ale także przeciętnym obywatelom cesarstwa. Sepuku – tak; śmierć kamikadze – tak, ale kapitulacja? Nigdy!
W okresie poprzedającym ataki atomowe Japónczycy dysponowali siłami wojskowymi na wielu wyspach azjatyckich. W niektórych miejscach było to zaledwie kilku-kilkunastu żołnierzy uzbrojonych w broń palną, granaty i noże. W innych stacjonowały całe oddziały. Na filipińskiej wyspie Lubang na Morzu Południowochińskim w grudniu 1944 r. przebywał oddział armii japońskiej. To właśnie wtedy dołączył do niego podporucznik wywiadu Hiroo Onoda.
Pochodzący z małej wioski w prefekturze Wakayama Onoda miał blisko 22 lata, kiedy wylądował na wyspie Lubang. W armii Cestarstwa Japonii służył od 18 roku życia. Wcześniej przez krótki czas pracował w chińskim Wuhan.
Kiedy został wcielony do piechoty, przełożeni zdecydowali, że jest dobrym materiałem na oficera wywiadu. Niewielka szkoła Nakano, w której uczył się Onoda, wykształciła przez lata swojego funkcjonowania około 2,5 tysiąca oficerów. Jej specjalnością był wywiad, kontrwywiad, wywiad wojskowy, tajne operacje, sabotaż i partyzantka. W szkole uczono ponadto języków obcych, sztuki walki aikido, ale także filozofii, historii czy zasad działań propagandowych. Wszystko, co wiązało się ze szkołą było naturalnie ściśle tajne – nawet jej oficjalna nazwa nie sugerowała w najmniejszym stopniu tego, co działo się za jej murami – szkoła powszechnie znana była jako Wojskowe Centrum Badań nad Korespondencją. Jako że Cesarska Armia Japonii od zawsze za priorytet stawiała niekonwencjonalną taktykę militarną, do szkoły trafiali wyłącznie najlepiej zapowiadający się młodzi żołnierze.
Onoda odbył kurs wywiadowczy i w Boże Narodzenia 1944 przybył na wyspę Lubang z jasnymi rozkazami, że uczynić ma absolutnie wszystko co w jego mocy, by przeszkodzić w atakach przeciwników na wyspę. Najważniejszym zadaniem Onody było zniszczenie pasa startowego na Lubang oraz nabrzeża portowego. Pod żadnym pozorem nie wolno mu także było poddać się, jedyną alternatywą w przypadku przejęcia kontroli nad nim przez wroga było honorowe odebranie sobie życia.
Rozkazy okazały się niewykonalne, kiedy na wyspie Onoda dołączył do oddziału japońskiego stacjonującego tam kilku miesięcy. Najniższy stopniem nie mógł przeciwstawić się decyzjom wyższych rangą oficerom, którzy nie zezwolili na realizację destrukcyjnych rozkazów z samej Japonii. Dzięki temu przejęcie wyspy w lutym 1945 przez armię amerykańską i filipińską nie stanowiło większego problemu. Wyspa poddała się 28 lutego 1945 r., wkrótce potem jedynie czterech japońskich oficerów pozostało na służbie – pozostali członkowie oddziału zmarli lub poddali się w trosce o własne życie. Onoda, który wcześniej otrzymał awans na porucznika, wydał rozkaz wycofania się na okoliczne wzgórza. Choć dla innych aktywne działania wojenne właśnie się skończyły, dla Onody i jego trzech współbraci nabierała zupełnie innego wymiaru.
Wraz z Hiroo Onoda na wyspie pozostali w czynnej służbie szeregowi Yuichi Akatsu i Kinshichi Kozuka oraz kapral Shoichi Shimada. Hiru nigdy nie zapomniał o otrzymanych rozkazach, więc poświęcił się działaniom partyzanckim, niejednokrotnie walcząc z lokalną policją i ludznością cywilną. Zbierał informacje, o tym, co dzieje się na wyspie, choć nie miał ich komu i jak przekazać. Walczył na swój sposób, nieustannie wierząc, że Japonia będzie mu za to wdzięczna. Przez 29 lat żył z tego, co ukradł albo upolował, karmił się miłością do ojczyzny i nienawiścią do reszty świata. Jedynym jego celem było nie poddać się, ceną tego było życie siedmiu Filipińczyków, którzy zginęli z jego ręki.
Przebywając w ukryciu Onoda i jego kompani jeszcze w październiku 1945 r. nie zdawali sobie sprawy, że wojna się skończyła. Na wzgórzu, na którym się ukrywali, znaleźli martwą krowę, a obok niej ulotkę pozostawioną przez wyspiarzy, która mówiła „Wojna zakończyła się 15 sierpnia. Zejdźcie z gór!” Żaden z czworga japońskich żołnierzy nie uwierzył w tę informację. Byli absolutnie przekonani, że gdyby to była prawda, już dawno zostaliby zabici. Wrócili zatem do swojej kryjówki.
W ciągu kilku następnych miesięcy pojawiało się na wzgórzu coraz więcej ulotek. Zrzucane były z samolotów, a ich treść wzbogacona została o rozkaz poddania się wydany przez generała Tomoyuki Yamashita. Czworo partyzantów, którzy od ponad pół roku ukrywali się w dżungli, nie miało żadnego punktu odniesienia, jeśli chodzi o wydarzenia na świecie. Bardzo dokładnie przestudiowali treść ulotki i ostatecznie uznali, że zawiera wyłącznie fałszywe informacje.
Przez kolejne cztery lata cała grupa funkcjonowała tak, jakby nic się nie zmieniło w sytuacji na świecie. Ciągle walczyli dla i za Japonię. We wrześniu 1949 r. szeregowy Akatsu odłączył się od towarzyszy broni i przez pół roku działał i żył na własną rękę. Pozostała trójka uważała, że ta niesubordynacja może być dla nich groźna i starali się go odnaleźć. Po sześciu miesiącach podchodów Akatsu postanowił poddać się i złożył broń na ręce armii Filipin. Onoda i jego podwładni stali się jeszcze bardziej czujni.
W 1952 r. na okupowane przez Japończyków wzgórze zrzucono listy i zdjęcia ich rodzin, które prosiły o to, by się poddali. Ponownie uznali, że to podstęp i pozostali w ukryciu, od czasu do czasu tocząc małe bitwy z tubylcami. W czasie jednej z nich w czerwcu 1953 kapral Shimada został postrzelony w nogę przez filipińskiego rybaka. Onoda przetransportował go do kryjówki i ostatecznie wyleczył z odniesionych ran. Rok później, w maju 1954, strzały oddane do kaprala okazały się bardziej skuteczne. Shimada nie przeżył próby złapania Japónczyków przez wojsko filipińskie.
Grupa zredukowana do Onody i Kozuka nie poddawała się i nadal czynnie działała na szkodę Filipin. Obaj zajmowali się drobnym sabotażem, partyzantką, zbieraniem informacji i przeprowadzaniem zbrojnych akcji przeciw ludności cywilnej. W październiku 1972 r., kiedy Onoda i Kozuka palili zebrany właśnie przez wieśniaków ryż, ten ostatni został zastrzelony przez policję. Onoda uszedł z życiem, jednak od tej pory mógł polegać wyłącznie na sobie. Ciało Kozuki odesłane zostało do Japonii, a armia, która od lat uważała obu za nieżyjących, uznała, że prawdopodobnie jednak udało się im przeżyć ponad 20 lat w górach wyspy Lubang. Poszukiwania Onody wznowiono.
20 lutego 1974 r. Onoda natknął się na młodego Japończyka, Norio Suzuki, który podróżował po świecie w poszukiwaniu pandy i Yeti, ale przede wszystkim porucznika Onody. Badacz i podróżnik Suzuki zafascynował się historią porucznika Onody, a po 4 latach włóczenia się po świecie i powrocie do Japonii, którą uznał za nudną, wyruszł na Filipiny z misją odnalezienia ostatniego żołnierza Japonii.
Kiedy Suzuki zobaczył człowieka w mocno już znoszonym mundurze japońskim z okresu II wojny światowej był pewien, że ma przed sobą Onodę. Ten był gotów strzelać do podróżnika w obawie o kolejną zasadzkę, jednka Suzuki zdołał krzyknąć „Onoda-san, Cesarz i lud Japonii martwią się o pana!” To powstrzymało Onodę. Trzydzieści lat później wspominał w jednym z wywiadów: „Ten chłopak przybył na wyspę, aby słuchać wspomnień japońskiego żołnierza. Zapytał, dlaczego miałbym nie wrócić do Japonii...”
Ale Onoda nie mógł opuścić wyspy, bowiem nadal obowiązywał go rozkaz, z którego nikt go wszak oficjalnie nie zwolnił. Po wielu rozmowach z Suzuki, porucznik zgodził się poczekać aż ten wróci na wyspę Lubang z byłym dowódcą Onody, który wówczas był już w podeszłym wieku i z oficera zmienił się w pracownika księgarni. Onoda podkreślał „Jestem żołnierzem i pozostaję wierny swoim obowiązkom.” Suzuki wyjechał do Japonii ze zdjęciami Onody. Armia uznała jego opowieści o ukrywającym się oficerze za prawdziwe i postanowiła zwolnić go z dalszego wykonywania wojennych rozkazów sprzed 29 lat.
Miesiąc później Suzuki powrócił na wyspę z byłym dowódcą Onody – majorem Yoshimi Taniguchi, który żegnając się z porucznikiem w 1945 r. złożył mu taką obietnicę: „Cokolwiek się stanie, wrócimy po ciebie.” Dotrzymał słowa. Ze sobą przywiózł oficjalny rozkaz zwolnienia ze służby wojskowej. Zgodnie z nim „wszyscy członkowie Specjalnego Szwadronu mieli zakończyć działania wojenne i natychmiast oddać się w ręce jakiegokolwiek wyższego stopniem oficera.” Onoda mógł nareszcie złożyć broń. Na ręce majora Taniguchi przekazał nadal sprawną strzelbę Arisaka 99, pięćset sztuk amunicji oraz kilka granatów ręcznych. Najcenniejszą rzeczą, jaką oddał Onoda był sztylet ofiarowany mu przez matkę w 1944 r. Miał się nim zabić w przypadku pojmania go przez wroga. Wojskowy miecz porucznik wręczył prezydentowi Filipin Marcosowi. Kiedy Onoda wreszcie uświadomił sobie, że wojna została przez Japonię przegrana, pozwolił sobie na łzy.
Prezydent Marcos zezwolił na wyjazd Onody i powrót do Japonii. Tam przyjęto go z honorami i wkrótce stał się krajowym celebrytą. Napisał autobiografię, choć pominął w niej popełnione na Filipinach okrucieństwa. Rząd Japonii wyznaczył dla niego rekompensatę za blisko 30 lat wiernej służby, jednak Onoda nie chciał przyjąć pieniędzy. Kiedy ostatecznie zostały mu przekazane, ofiarował je na rzecz jednej ze świątyń.
Onoda nie mógł się odnaleźć w nowej-starej ojczyźnie. Dręczyło go zainteresowanie mediów, ale przede wszystkim nie mógł się pogodzić z upadkiem dawnych zwyczajów, tradycji i brutalnego odchodzenia od japońskich wartości. W ślad za swoim starszym bratem ruszył do Brazylii, gdzie osiadł, ożenił się i hodował bydło. Do Japonii ponownie powrócił w 1984 r., kiedy uznał, że potrzebne jest jego doświadczenie, by młodzieży wpajać dawne idee i uczyć, jak żyć w zgodzie z naturą. Założył w kraju kilka obozów edukacyjnych i aktywnie włączał się w ich prowadzenie.
Na wyspę Lubang powrócał kilkakrotnie i w czasie jednej z tych podróży oficjalnie podziękował za pomoc, jaką Filipińczycy mu okazali w czasie 29 lat ukrywania się na niej. Ofiarował także 10 tysięcy dolarów na pomoc dla dzieci. Choć lokalny rząd przyjął podziękowania Onody i zapewnił o wybaczeniu jego występków, to jednak rodziny zamordowanych przez niego osób domagały się zadośćuczynienia
“Men should never give up. I never do.
I would hate to lose”.
- Hiroo Onoda
.
Przez kolejne lata spędzone w Japonii, każdego roku Onoda wracał na kilka miesięcy do Brazylii, której stał się obywatelem. Wydaje się, że nie potrafił żyć tak, jak żyli jego bliscy. Najlepiej było mu wśród natury i z dala od zgiełku.
W 2014 r. Onoda przeszedł poważne zapalenie płuc, wkrótce potem nastąpił atak serca, którego nie przeżył. Zmarł w szpitalu w Tokio 16 stycznia 2014 r. I choć tak naprawdę nie był ostatnim oficerem armii japońskiej, który zakończył wojnę, to właśnie jego powrót do ojczyzny uświadamiał wszystkim fakt, że wojna zasite jest przeszłością.