Zycie Kolorado
Blog 6_24.jpg

Na skróty

Czerwone maki na Monte Cassino | ANNA STOCH

Listopad jest miesiącem pamięci i wdzięczności. „Wszystkich Świętych” przenosi nas wspomnieniami do tych, których nie ma już wśród nas, „Święto Niepodległości” przywodzi na myśl tych, którzy poświęcili życie, by nam podarować wolność. Święto Dziękczynienia uczy nas, by cieszyć się z tego, co mamy, doceniać ludzi wokół nas, uczy prostego, a jakże daleko idącego „Dziękuję”.

Mój ukochany Dziadziuś zmarł, kiedy miałam dwanaście lat. Był człowiekiem niezwykle mądrym, oczytanym. Czasy, w których przyszło mu żyć nie zapewniły możliwości edukacji, skończył szkołę powszechną, potem jako najstarszy z trójki rodzeństwa, po śmierci ojca, przejął obowiązek opieki nad rodziną. Krótko przed wybuchem II wojny światowej ożenił się ze swoją sąsiadką. Nigdy nie mieli własnych dzieci. Mój prawdziwy dziadek był jego siostrzeńcem. Prababcia zmarła trzy miesiące po narodzinach dziadka, pradziadek zginął w Oświęcimiu. Z rozpoczęciem wojny młode małżeństwo przygarnęło sierotę. Potem zajęli się wychowaniem piątki jego dzieci, a z biegiem czasu również mnie i mojego rodzeństwa. Dziadziuś władał biegle rosyjskim i niemieckim. Literaturę i historię światową miał „w małym palcu”. Gdyby przyszło mu żyć w innym miejscu albo czasie, pewnie zostałby wybitnym humanistą. Priorytetem było jednak utrzymanie rodziny. Potem przyszła wojna. Dwudziestopięcioletni kapral w jednostce Strzelców Podhalańskich został schwytany i wywieziony do obozu pracy w Niemczech. Przeżył pięć lat bicia, głodu, nieludzkich warunków mieszkaniowych i nadludzkiego fizycznego wysiłku. Z niewoli wrócił u kresu sił, skrajnie wyniszczony organizm nigdy już nie wrócił do pełni zdrowia. Do końca życia pozostał jednak Żołnierzem Niezłomnym. Polskę kochał całym sercem i do ostatniego tchnienia. Miał też niewątpliwy talent, by tej miłości uczyć młode pokolenie. Z perspektywy czasu dostrzegam, że to nie wielkie słowa uczą miłości do ludzi i świata, ale małe gesty, które jakby mimochodem spływają w głąb duszy. Zanim zaczynał jeść, zawsze całował kromkę chleba, kiedy opowiadał o wojnie, nigdy nie pałał nienawiścią. Nieobce było poczucie krzywdy, ale myślę, że przebaczył, bo mimo żalu był w jego opowieściach i spokój. Czasem siadał na ławce, na podwórku i opowiadał o historii Polski sprzed wieków jakby opowiadał baśnie, bajkami Brzechwy sypał jak z rękawa, czasem śpiewał nam piosenki żołnierskie, przenosząc dziecięcą wyobraźnię nad Wisłę, Odrę, na wzgórza Monte Cassino, na Stepy Kresowe. Trylogia Sienkiewicza tętniła w mojej dziesięcioletniej wyobraźni pełnią życia. Kmicic z Oleńką, Pan Michał i Basia, jakże oni kochali tą swoją Polskę? A myśmy z Dziadziusiem kochali Sienkiewicza za ich wykreowanie. Jego ulubioną piosenką były „Czerwone maki na Monte Cassino”. Kiedy tylko widzę maki, zawsze wracam do Niego myślą, w konsekwencji wspominając wszystkich tych, których krew i pot znaczyły drogę do naszej wolności. I choć na co dzień jestem do niej przyzwyczajona i nie umiem w pełni jej docenić, ten czerwony mak, zawsze z głębi serca wyrywa jedno słowo: „Dziękuję”.

W przeddzień zbliżającego się Święta Dziękczynienia pragnę i Wam, Droga Polonio powiedzieć: Dziękuję! Świadomość uśmiechu, obudzenia wspomnień, tego, że może komuś to moje pisanie przynosi odrobinę radości, sprawia, że każda minuta z długopisem staje się i moją radością. Spokoinych Świąt Rodacy!

Katarzyna Hypsher