Walczące mrówki pod nogą słonia | ELIZA SARNACKA-MAHONEY
Politycy z Montany uznali, że TikTok zagraża bezpieczeństwu mieszkańców staniu i postanowili zakazać im używania tej aplikacji. Czekam w wielkim napięciu w jaki sposób dokładnie będą egzekwować to nowe prawo i w jeszcze większym na wieści, jakie tym razem ludzkość przedsięweźmie środki, by z tym większym upodobaniem smakować to, co próbuje się jej odebrać. Miałam to szczęście/okazję, że córki chodziły do szkoły w czasach, gdy szkoły doświadczały wiekopomnej reformy komputeryzacji i elektronizacji nauczania na wszystkich frontach. Z jednej strony „wprowadzano się” do sieci, by organizować tam własne edukacyjne kąty meblowane pod indywidualne wizje i potrzeby, z drugiej wymieniano dzieciom w tornistrach kartki i ołówki na laptopy i tablety jako nowe „narzędzia”, za pomocą których dzieci miały się i uczyć i komunikować ze szkołą. Raczkowały wewnątrzszkolne intranety, gdzie dziecko miało bezpiecznie korzystać z materiałów edukacyjnych. Nad bezpieczeństwem ucznia w sieci czuwały rozmaite blokady, nie do sforsowania, jak zapewniały nas szkolne teamy IT, przez żadne nieodpowiednie siły z zewnątrz.
Pewnie się już Państwo domyślają do czego zmierzam. Dzieci i młodzież, od dawna zawsze o kilka kroków przed nami, dorosłymi, jeśli chodzi o nawigację po cyberprzestrzeni, potrzebowały naprawdę niewiele czasu, by te blokady i zabezpieczenia sforsować, a także zacząć sobie na nich „używać”. Córki regularnie przynosiły ze szkoły „niusy” o aferach z udziałem intranetów i uczniów w rolach głównych. Nauczyciele, którzy, być może liczyli na to, że będzie im teraz lżej, bo w czasie lekcji będą jedynie musieli pilnować, by wszystkie dzieci miały otwarte laptopy i były w miarę zaangażowane wpatrując się w ekran, szybko odkryli, że nic z tego. Skończyło się siedzenie za biurkiem w czasie testu czy samodzielnego rozwiązywania zadań. Pewność, że uczeń robi, to co ma do zrobienia można mieć dziś tylko wtedy, gdy się monitoruje uczniowskie ekrany krążąc od jednego do drugiego w trybie nieustającym. Przełączenie strony z zadaniami na stronę „tylko dla dorosłych” trwa przecież krócej niż onegdaj przewrócenie kartki w tradycyjnej książce. Świetnie pamiętam, jak Młodsza, jeszcze uczennica gimnazjum, wróciła kiedyś do domu niemal przewracając się ze śmiechu, bo szkolni hakerzy przypuścili atak na wyniki wyborów do szkolnego samorządu. Odpalając stronę startową szkoły można było dowiedzieć się, że swoje głosy na kandydatów oddało już ponad milion uczniów. Szkoła liczyła sobie tych uczniów nieco ponad tysiąc. Zespół IT odkrył aferę dopiero pod koniec dnia i choć były poważne próby, nigdy nie udało się ani namierzyć dowcipnych aferzystów, ani nawet dojść, jakimi dokładnie „kanałami” przeprowadzili swoje włamanie do systemu.
Nie wątpię, że zagrożenie, iż TikTok faktycznie pełni szpiegowską rolę rzeczywiście istnieje. Dziwi mnie nagłe larum, bo o inwigilacyjnym potencjale i możliwościach wszystkich nowoczesnych technologii z gatunku „smart” nie mówimy od wczoraj, a od lat kilkunastu. Moment na refleksję o tym, jak mogą przeorganizować i usprawnić espinage minął dawno, a kto go przegapił, przypomnę, że wcale nie bez echa. Pod-echa tamtego echa do dziś zresztą regularnie nam wybijają do przestrzeni publicznej w postaci kolejnych afer z nieautoryzowanym gromadzeniem informacji na temat nas, zwyczajnych obywateli, przez organa państwowe (np. policję) czy firmy w służbie komercji. Odnośnie tego ostatniego rzucam tylko najbardziej rozpoznawalne z wszystkich haseł: Cambridge Analytica. Przypomnę także, że amerykańskie platformy społecznościowe działają na całym świecie. Trudno mi wierzyć, że żadna z nich nie oddaje również organom niekomercyjnym usług informacyjnych.
Rzecz druga – efektywne banowanie TikToka za jego rolę inwigilacyjną. Taka akcja siłą rzeczy też przecież musi zakładać działania inwigilacyjne, tym razem ze strony banujących. Czy nie będzie to przypadkiem polegało na wprowadzaniu do naszych komórek, tabletów i komputerów elektronicznej pluskwy, coś na podobieństwo elektronicznej opaski zakładanej na nogę więźnia, któremu pozwala się odbywać wyrok poza więzieniem (słynną nosicielką takowej była swego czasu Martha Stewart). Jeśli jeszcze nie żyjemy w pełni w świecie stworzonym przez Orwella, to pod czujnym okiem pluskwy na pewno osiągnęlibyśmy ten
cel błyskawicznie. A co z turystami, gośćmi spoza Montany? Czy przekraczając granicę stanu też będą musieli zrezygnować z używania aplikacji do jakiej, nie będąc rezydentami stanu, mają pełne prawo? Czy jeśli nie wyrzucą z komórki aplikacji natychmiast po wylądowaniu czy wjeździe do Montany, będą się automatycznie stawali przestępcami, narażeni na grzywny, może nawet aresztowanie? Jeśli ban, czego chce Biały Dom, miałby za chwilę objąć całe USA, w jakiej sytuacji będą stawiani wszyscy przekraczający granicę USA? Jak miałby wyglądać nadzór nad używaniem przez te osoby osobistych telefonów i innych urządzeń elektronicznych? Nie wspominając nawet o kwestii prawdopodobnie tutaj najważniejszej. Jak taka inwigilacja ma się do pierwszej poprawki gwarantującej wolność słowa? Nawet, jeśli w jakiś magiczny sposób wspomniany ban zostałby przegłosowany przez Kongres, już dzisiaj wiadomo, że Sąd Najwyższy wyrzuci go przez okno szybciej, niż protestujący za lub przeciwko niemu zdążą pojawiać się z transparentami w Waszyngtonie.
I rzecz ostatnia, dla mnie najważniejsza. Jestem wielką zwolenniczką sięgania wstecz po cenne nauki na teraźniejszość. W omawianej tu kwestii przeszłość oferuje jedną, bardzo wyrazistą lekcję. Jeśli jakaś instancja zabrania człowiekowi komunikować się w jeden sposób, homo sapiens zawsze, ale to zawsze znajdzie inny, nowy. Dlatego nigdy nie sprawdziło się palenie czy wycofywanie z obiegu książek. One i tak powstawały i szły w świat, a pomysłowość, jak zorganizować np. nielegalny punkt poligraficzny nie znała granic. Przypomnijmy choćby żałobną suknię po powstańcu styczniowym na halkach z sitodruku sprowadzoną do Polski z Berlina Zachodniego w czasach podziemnej Solidarności. Odpowiedzią na potrzebę komunikacyjnej konspiracji było powstanie kryptografii, a jednocześnie i genialnych maszyn do łamania wszelkiego rodzaju kodów, tu wspomnijmy choćby o Enigmie. Wiara, że jeśli się człowiekowi czegoś oficjalnie zabroni człowiek podda się temu zakazowi grzecznie i bez sprzeciwu jest jak negacja wszystkiego, co o sobie wiemy. Zbanowanie TikToka też doprowadzi do jednego: powstania nowych, wysoce efektywnych technologii do „obchodzenia” tego bana. I bardzo, ale to bardzo powinna nas tutaj także zaprzątać oraz niepokoić myśl, że te technologie z miejsca zaczną nam utrudniać życie tam, gdzie się ich w ogóle nie będziemy spodziewać. Może będzie to w obszarze bankowości, może w obrębie baz danych o naszym zdrowiu i leczeniu. Cyberprzestępcy na pewno wywiążą się z zadania popisowo.
Oczywiście, nie ma żadnej gwarancji, że te technologie nie powstaną tak czy siak, bo narzędzia do ich konstrukcji niestety mamy. W całej tej międzynarodowej, espinage’owej wojnie ukierunkowanej na ochronę indywidualnych, głównie militarnych, tajemnic poszczególnych krajów dojmująco brakuje jednego. Myślenia, że naszą energię i wysiłki, by się bronić powinniśmy kierować gdzie indziej. A do tego zbiorowo. Stoimy przecież, nie jako pojedyncze państwa i stolice, ale jako ludzkość nad przepaścią, w którą też zlecimy wszyscy razem. Przywiodły nas nad nią nasze genialne wynalazki. Wynalezione i użytkowane też jak najbardziej wspólnie. Kto przeoczył newsa to przypomnę - hasło, by nas zniszczyć już nawet zostało wydane.
ChaosGPT działa i ma się świetnie. A przecież to dopiero początek. Podobnych botów zaprogramowanych na osiąganie destrukcyjnych dla nas celów, w tym naszą anihilację, będzie tylko więcej, bo przecież i tutaj działa ten sam mechanizm rozumowania co w odniesieniu do nakazów i banów. W cieniu tego zagrożenia, wspólnego całej ludzkości bez względu na granice w jakich żyjemy, kurczy się wszystko. To pytanie kieruję do Waszyngtonu, do Pekinu, do Moskwy, do Pjongjan, do wszystkich stolic świata. Co nam przyjdzie z tego, że jako mrówki z jednego mrowiska obronimy się przed atakiem mrówek z innego, jeśli wszyscy stoimy w cieniu uniesionej, wiszącej już bezpośrednio nad naszymi głowami i być może nawet już się nas opuszczającej nogi słonia?